29 kwi 2020

OD Delilah CD. Travisa

- To niesamowite, że wystarczy małe, paskudne słoneczko na nadgarstku i parę groszy na koncie a ludzie już są gotowi paść mi do nóg - burknęłam, oglądając się w lustrze. Zaraz po tym, jak Travis przedstawił mnie swojej przyjaciółce Zoe, ta postanowiła zabrać mnie na zakupy. Prawdę powiedziawszy, nie byłam do tego szczególnie dobrze nastawiona - chciałam po prostu wejść cichaczem na bal, zakraść się do sektora z celami, zabrać JJ i wracać w moje obskurne progi Zaekneth. Wyglądało jednak na to, że przyjaciółka chłopaka miała na ten temat inne zdanie, dlatego zaraz po moim przedstawieniu i zostawieniu naszych rzeczy, zakomenderowała że idziemy na zakupy.
Zdawało mi się jednak, że miała w tym jakiś ukryty cel -przez całe czterdzieści minut drogi i pięć minut w sklepie, w tym i trzy, w których przebierałam się w pierwszą kieckę która wpadła mi w oko, paplała mi o tym, jaki to młody Sanders nie jest okropny. Że leni się, że nie ma czasu na nic, że cały czas o jednym, i tak dalej, a za każdym razem, gdy oszczerstwa padały z jej ust, spoglądała na mnie ze słabo skrywaną nadzieją. Szybko połapałam się o co jej chodzi, w końcu nie trzeba być do tego wybitnie inteligentnym - dziewczyna starała się odstraszyć mnie od jakichkolwiek romantycznych myśli na temat jej przyjaciela
Przyjrzałam się sobie raz jeszcze - i uśmiechnęłam wzgardliwie. Okręciłam się w prawo, spoglądając na swoje plecy i stwierdziłam bez cienia próżności, że prezentowałam się zjawiskowo. Długie włosy, jeszcze lekko wilgotne od szybkiego prysznicu w domu Zoe okalały moją zarumienioną jeszcze od whiskey twarz, kręcąc się naturalnie na końcówkach. Sukienka, którą sobie wybrałam, była długa, w kolorze głębokiego granatu z milionami błyszczących drobinek. I to właściwie było wszystko jeśli o zdobienia chodzi. Rękawki były długie a dekolt ułożony na kopertę podkreślał talię i uwydatniał delikatność mojej figury. 
Westchnęłam, wysłuchując kolejnych dywagacji dziewczyny, która tym razem uderzyła w tony "Czasami żałowałam że go poznałam!" i przekręciłam oczami. Odwróciłam się gwałtownie w stronę wyjścia z przymierzalni i otworzyłam drzwi, czując jak irytacja zmieszana z rozbawieniem płynie po moich żyłach. Zoe urwała w połowie zdania, po czym spojrzała na mnie i jej oczy rozszerzyły się dwukrotnie. Uśmiechnęłam się cwaniacko, zakładając ręce na biuście. Mojej uwadze nie umknął, oczywiście, ten paskudny znak na nadgarstku, ale skrzywiłam się tylko na niego po czym wbiłam wzrok w dziewczynę z najbardziej wrednym uśmieszkiem na jaki było mnie stać. 
- Zoe, błagam Cię, wali od Ciebie desperacją na kilometr. To nie jest szczególnie Twoja sprawa, co sądzę o młodym ciasteczku, więc przestań łudzić się nadzieją, że coś do Ciebie czuje i albo odpuść mi te przeklęte wywody albo zrób coś z tym, bo ja nie mam już, kurwa, ochoty słuchać Twojego płakania - warknęłam, przerzucając włosy na plecy ruchem głowy. Dziewczyna stała przez chwilę skołowana, ale po chwili w jej oczach zatańczył gniew - no proszę bardzo, takie uczucia w przykładnym obywatelu Brightville? - i już wiedziałam, że szczególnie się nie zaprzyjaźnimy.
- Od razu widać,  że jesteś mieszkanką jakiegoś żałosnego Noxwood - warknęła na mnie, nie zbyt głośno, ale wciąż na tyle, by czujne ucho ekspedientki i ochroniarza wychwyciło te słowa - niemal natychmiast oboje skierowali na mnie swój podejrzliwy wzrok. Cholera jasna. Kobieta ruszyła w naszą stronę, na co ja tylko zgromiłam skruszoną Zoe wzrokiem i już wiedziałam, że musimy zwiewać.
- Kurwa Twoja mać! - fuknęłam pod nosem, po czym chwyciłam dziewczynę za nadgarstek i wybiegłam z przymierzalni, wciąż ubrana w suknię, kierując się wprost na ulicę. Krzyki ekspedientki ucichły tak szybko, jak tylko uaktywniłam swoją moc i, dzięki temu, że kiedyś wybrałam się z JJ i Gekonem do zoo, ruszyłam biegiem równym gepardowi przez całe Waterside Circle z zadyszaną i przestraszoną Zoe przy ramieniu. Jak to dobrze, że akurat większość władz szykowała Wielki  Bal... 

Od Allainy CD. Anvana

Oczywiście walka z kotem była z góry przegrana, tamta futrzasta gadzina zawsze wygrywała. Była mała, mogła schować się z mięsem w każdym zakamarku domu Anvana, a ktoś gabarytów Allainy raczej miałby problem z wciśnięciem się pod szafkę, żeby uwolnić szynkę. Było to głównym powodem, dla którego postanowiła odpuścić. Kolejnym- fakt podrapanej ręki. Lewej, na całe szczęście, co będzie mogła jakoś zamaskować w pracy. Nie zamierzała wyjść na tnącą się emo laskę, jak już ładnie ją określono po bliskim spotkaniu z Hanshi.
Hanshi, która aktualnie siedziała na blacie i bezczelnie gapiła się, jak dziewczyna wbija jajka do głębokiej, plastikowej miseczki. Ostatecznie chciała zrobić te śmieszne, puszyste naleśniki. No, przynajmniej spróbować tej sztuki. Przepis znalazła w starej książce, leżącej zawsze za szklanymi drzwiczkami jednej z szafek. Zapewne należała ona do mamy Hiszpana albo kupił ją pan tato. Kiedyś go o to zapyta, nawet jeśli nie wypadało rozgrzebywać tematów przeszłości.
Czasami jednak lubiła usiąść z nim na kanapie, posłuchać o życiu Anvana. O wiele bardziej barwnym i szczęśliwym, niż jej własne, wydawało jej się czasem bajką na jawie. Pełną rzeczy, których ona sama nigdy nie zaznała. Ani razu nie myślała o studiach, ledwo dostała się do liceum. Rodzice, jeszcze przed tym, jak stwierdzili, że córki nie potrzebują, niespecjalnie przejmowali się edukacją owocu ich romansu. Dopiero pan Fogg ją do tego przycisnął, w ostatnim możliwym momencie wziął młodziutką mulatkę pod swoje skrzydła. Pokazał, jak powinno się żyć i egzystować w rodzinie.
Aż podskoczyła z “babą jagą” w łapce, kiedy tak nagle poczuła dotyk ciemnowłosego. Jak zawsze udało mu się wyrwać ją z głębokiego zamyślenia. Spowodować, że przez ciało przebiegł dreszcz. Jeden, ten nieprzyjemny, towarzyszący strachowi i szybko zastąpiony przez te delikatniejsze, niezwykle przyjemne. Miała tak tylko przy nim.
— De Garcia, przysięgam, że kiedyś zawiśniesz we własnym domu. O na tym haczyku— mruczy pod noskiem, choć uśmiech zdradzał to, w jakim humorze była.— Robię ci naleśniki. Chciałam jajecznicę z szynką, ale twoja chodząca furia na krótkich łapach zżarła całą szynkę.
Swoją wypowiedź zakończyła tym cichym, aż nazbyt sugestywnym westchnieniem. Zdecydowanie nigdy nie będą z kotką na pokojowej ścieżce. Nie lubiła tak bezczelnych zwierząt. Zwłaszcza, że Hanshi miała przecież suchą karmę w miseczce. Którą tylko powąchała, ofuczała i zabrała się za polowanie na mięso za prawie czterdzieści dolców. Domowej roboty, ściągnięte z tych lepszych dzielnic, stąd taka, a nie inna cena. Czasami kusiła się na wyjście poza obszar Noxwood, właśnie w celu uzupełnienia zapasów czymś bardziej pożywnym i wartościowym. Zazwyczaj na święta, chociaż bez okazji też jej się zdarzało takowe akcje podejmować.

ANVANIE?

28 kwi 2020

Od Alayny CD. Ashtona

Przez całą drogę powrotną do domu byłam pogrążona w myślach. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, nieznajomy chłopak zaintrygował. Chociaż sama nie do końca zgadzałam się z jego poglądami, sposób w jaki je przedstawiał mnie przekonał. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Wiele razy wcześniej dyskutowałem na temat frakcji z siostrą, ale najwyraźniej nigdy w pełni nie słuchałam odpowiedzi. Przyznanie racji starszej siostrze chyba nikomu nie przychodzi łatwo, co również działa w drugą stronę.
Po przekręceniu klucza w zamku, przygotowałam sobie lampkę wina. Otwierając okno na oścież, obserwowałam nocną panoramę miasta, chociaż nawet na sekundę nie zerknęłam w dół. Wiązałoby się to z mdłościami oraz paraliżującym strachem. Skoro pierwszy raz od wielu tygodni znalazłam czas dla siebie, który postanowiłam poświecić przemyśleniom. Dzisiejsze wydarzenia raczej nie zachwiały fundamentalnie moich wartości, ani nie kazały zwątpić we frakcje. Wręcz przeciwnie, po ujrzeniu Noxwood nocą oraz skasowany samochód, byłam bardziej wdzięczna niż kiedykolwiek za sprawną opiekę medyczną oraz ciepły dom. Jednak spostrzegłem także jaką wartość może dla niektórych nieść adrenalina, często powiązana z niebezpieczeństwem. Bijąc się z myślami, powieki zaczęły mi opadać. Zasypiając w fotelu, pomyślałam jeszcze, że moją główną cechą być może jest zwyczajne tchórzostwo.
~~*~~

Chociaż nie nastawiłam budzika, obudziłam się na czas. Jasne promienie słońca padające na moją twarz były przyjemnie ciepłe. Przeciągnęłam się, po czym zamknęłam okno. Gdyby nie skrzydła, którymi podczas snu opatuliłam się szczelnie, na pewno bardzo bym zmarzła śpiąc przy otwartym oknie. Ze względu na wczesną godzinę, miałam dużo czasu w łazience. Spędziłam go na gorącej kąpieli, która zakładała mycie włosów, a także wyszczotkowaniu piór. Chociaż zajmowało to dużo czasu, chętnie się tym zajmowałam. Sam proces był dość mozolny i nudny, jednak efekt końcowy był wart zamieszania. Skoro musiałam użerać się z dodatkowymi częściami ciała, wolałam żeby chociaż prezentowały się przyzwoicie. Kiedy skończyłam toaletę, okazało się że czasu na śniadanie zabrakło. Zadowoliłam się w takim wypadku szybką kawą i ciastkiem przed pracą. Z uśmiechem na twarzy weszłam do sterylnego budynku szpitala. Od razu zaczepiła mnie recepcjonistka.
— Alayna! — przywołała mnie gestem. — Cześć!
Nieco pulchna kobieta o ciepłych ciemnobrązowych przyjaźniła się chyba z każdym w szpitalu. Zawsze miała do powiedzenia kilka miłych słów, a obok tego także wspaniałe wypełniała swoje obowiązki. Jako matka trójki małych dzieci pracowała jedynie trzy dni w tygodniu, ale jej obecność można było wyczuć, przeglądając starannie wypełnione jej pismem akta pacjentów.
— Cześć Sophie — uśmiechnęłam się do kobiety w odpowiedzi na ciepłe powitanie. — Co słychać u Ciebie?
Recepcjonistka zbiła moje pytanie ruchem ręki.
— Opowiadaj, kimże jest ten młody człowiek? — zarządała konspiracyjnym szeptem.
Przez moment nie wiedziałam o co jej chodzi, ale po chwili połączyłam fakty.
— Hm... No... — zająknęłam się. — Dopiero go poznałam, wydaje się całkiem interesujący.
Kobieta przyglądała mi się, mrużąc przy tym krytycznie oczy. Jeśli Sophie wzięła mnie na celownik, będzie próbowała się za wszelką cenę dowiedzieć czegoś ciekawego. W tym przypadku miała się skoro zawieść, co mogło pobudzić jej wodze fantazji. Miałam nadzieje, że do tego nie dojdzie. W takim przypadku cała placówka będzie huczała od plotek. Chociaż nie uchodziłam za osobę zbytnio skrytą, wymyślone historie o moim rzekomym kochanku nie brzmiały zachęcająco.
— A gdzie spałaś dziś w nocy? — spytała, z wesołymi iskierkami w oczach.
Zarumieniłam się na całej twarzy. Prawdopodobnie zostanie to odczytanie jako znak, ale w moim przypadku nic nie znaczył. Jedynie pytanie było zupełnie wyrwane z kontekstu, a również bardzo intymne. Nie zwykłam się dzielić takimi tematami, nawet jeśli miały coś wspólnego z rzeczywistością.
— U siebie w domu na fotelu. — przywołałem się do porządku. — Wiem, że nie to chcesz usłyszeć, ale ja naprawdę prawie go nie znam. Jeśli cokolwiek się wydarzy, pierwsza będziesz o tym wiedziała — zapewniłam.
Było to oczywiście kłamstwo, ale Sophie je kupiła.
— Niech Ci będzie — odpowiedziała niechętne. — Była tu przed chwilą ta dziewczyna, Charlotte, po wyniki badań. Wszystko jest w normie, kazała Ci podziękować.
— To cudowna wiadomość. A co z Ashtonem, drugim z naszych wczorajszych pacjentów?
Recepcjonistka znów uśmiechnęła się filuternie.
— Na jego miejscu pojawiłabym się wieczorem, żeby trafić na koniec zmiany pewnej blond anielicy... Chociaż załatwiłaby Ci dzień wolnego, gdyby zjawił się wcześniej. Za dużo pracujesz dziecko.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się w kierunku gabinetu, kiedy drzwi znów się otworzyły, wpuszczając zimny powiew powietrza. Chociaż rozpoznałam chłopaka bez problemu, potwierdzeniem jego tożsamości było mocne szturchnięcie w żebra.
— Dzień dobry, przyszedłem po wyniki badań.
Uśmiechnęłam się na powitanie.
— Cześć, Pani... — rzuciłam Sophie znaczące spojrzenie, po którym wróciła do swojego profesjonalnego obycia. — ...zaraz Ci je zapewni, prawda?
Recepcjonistka pospieszyła do gabinetu, pozostawiając nas samych. W dalszym ciągu się uśmiechając, zastanawiałam się czy przerwać niezręczną ciszę.

Ashton?

23 kwi 2020

Od Noah

Obejrzałem się w lustrze raz jeszcze, wygładzając nieistniejące zagniecenie na koszuli z przodu. Z westchnięciem przeczesałem włosy, po czym poprawiłem uporczywą, czarną muszkę, która znajdowała się wokół mojej szyi - właściwie bez większego powodu, biorąc pod uwagę to, że naprawdę słabo odznaczała się na tle równie czarnej koszuli. Zostałem jednak zmuszony do noszenia tej beznadziejnej rzeczy - Sophie, prywatna krawcowa mojego ojca, która wykroiła dla mnie tę koszulę oraz pasujące do niej kolorem spodnie wraz z kamizelką, posyłała mi lodowate spojrzenie za każdym razem, gdy tylko próbowałem ściągnąć to ustrojstwo z siebie. Ściągnąłem maskę, zdobioną złotem po bokach i ciemną w środku - była atrakcyjna i dodawała tajemniczości wyglądu, ale czułem się z nią podobnie jak z muszką - coś czułem, że długo z nią nie wytrzymam.
Spojrzałem na komórkę, sprawdzając szybko godzinę - serce zatłukło mi niemiłosiernie, gdy na zegarku zauważyłem osiemnastą trzydzieści dwie. Za dwadzieścia osiem minut byłem umówiony ze swoją partnerką na bal, a przecież droga do niej to było co najmniej dwadzieścia minut drogi. Co prawda, kobieta była ostatnią osobą, która mogłaby być na mnie zła o taką głupotę, ale nie znoszę się spóźniać. 
Naprędce chwyciłem marynarkę, przewieszoną przez krzesło oraz maskę, leżącą na biurku, i ruszyłem w stronę wyjścia. Szybkim krokiem zbiegłem ze schodów, po prawej stronie mijając salę balową, w której praca wrzała na dobre. Westchnąłem pod nosem, już prawie docierając do garażu, gdy nagle zatrzymał mnie głos mojego ojca.
- Gdzie się wybierasz, Noah? - zatrzymałem się w półkroku, zamykając oczy i wykręcając nimi pod powiekami. Odwróciłem się na pięcie, unosząc brew. 
- A interesuje Cię to z jakiego powodu? - fuknąłem, kręcąc głową i przytupując nogą. Spojrzałem z ukosa na zegarek i totalnie wyłączyłem się z tego, co mówił do mnie ojciec. Cholera jasna, miałem dwadzieścia trzy minuty na dotarcie na miejsce. Westchnąłem poirytowany i przerwałem ojcu w pół zdania. - Nie martw się, Twoja maszynka do prania mózgu będzie tu na czas. - Po tych słowach przyspieszyłem kroku i, nawet nie oglądając się za siebie, wkroczyłem do garażu.

20 kwi 2020

OD Katfrin CD. Luki

Wróciłam do domu spalając w czasie drogi jakieś cztery papierosy. Zdecydowanie nie powinnam tyle palić, ale cóż zrobić? To nie jest ważne. Teraz liczyło się dotrzeć do domu i przygotować wszystko na jutrzejszy "cudowny bal", o którym dowiedziałam się przez sms dostarczonego od Isabell. Oczywiście musiałam tam iść i obadać sytuacje. Wiele razy już się tak pojawiałam, a jako jedna z nielicznych mogłam być w wielu miejscach i obserwować za pomocą moich małych przyjaciół. Powiedzmy sobie szerze, lepiej stracić jednego człowieka niż kilku na dennym balu, z którego możemy dowiedzieć się bardzo dużo lub nic. Moje zadanie polegało na niewychylaniu się, obserwacji i oczywiście słuchaniu. Za każdym razem gdy były tego typu przedstawienia władzy to ja na nie szłam, na samym początku chodził ze mną jeszcze Bellami. Z czasem jednak zrozumiał, że nie jest mi potrzebna jego osoba, zdecydowanie lepiej było mi samej. Dużo łatwiej, nie musiałam martwić się czy coś mu się stało. Zdecydowanie było mi tak wygodniej. Od początku wmawiałam mu, że tak będzie lepiej jednak on upierał się przy tym i wiedziałam, że dopiero gdy zobaczy jak to jest zrozumie. Dlatego dałam mu tą możliwość. 
Weszłam do swojej sypialni gdzie na łóżku leżał Demon śpiąc spokojnie. Wiedział, że przyjadę ponieważ gdy byłam blisko domu wysłałam mu obraz. Przedstawiający mnie wjeżdżającą na podwórku. Pies już rozumiał takie rzeczy, przyzwyczaiłam go do tego. Obraz zawsze był taki sam dlatego wiedział, że gdy zobaczy akurat ten to znaczy, że naprawdę przyjechałam. 
W jednej chwili znalazłam się w swojej garderobie, która przepełniona była czernią. Zdecydowanie częściej powinnam kupować kolorowe ubrania. Jednak sam fakt noszenia neonowej bluzeczki mnie śmieszył. Zwracanie zbyt dużej uwagi wyglądem na moją osobę raczej nie było w moim stylu. Nie miałam takiej potrzeby, zdecydowanie gustowałam w stonowanych kolorach. Wyciągnęłam pierwszą czarną sukienkę jednak gdy zobaczyłam jej dekolt stwierdziłam, że nie jest zbyt odpowiednia. Kolejna była zbyt krótka, a trzecia za to zbyt długa. Nienawidzę wybierać tego w co mam się ubrać! Cholera, zdecydowanie trzeba wziąć się za siebie. Wybrać coś konkretnego, a jak nie to jechać i zakupić, jednak czy naprawdę chciałam wydawać pieniądze na coś co założę do tych wrednych ludzi? Oczywiście, że nie. Dlatego szybko wybrałam czarną przed kolano sukienkę przylegającą do ciała. Była rozcięta na prawym udzie i była bez ramiączek, zamiast tego miała delikatną gumkę, która skryta była pod lekką falbanką. Cała sukienka prócz tego, że była czarna delikatnie mieniła się przez co zdecydowanie nadawała się na taki bal . Do tego wysokie czarne wiązane szpilki oraz tego samego koloru maska i nie potrzebowałam nic więcej. Zdecydowanie nie lubię się stroić, a przecież tam, każdy będzie chciał pokazać się z jak najlepszej strony. 

Wstałam rano obudzona przez Demona, który wręcz wskoczył na mnie z piłką. Czy ten pies musi mnie tak budzić?! Czemu Bellami nie może się z nim pobawić... no kurwa. Przecież już powinien wrócić. Westchnęłam i rzuciłam piłkę psu przed drzwi, które oczywiście zapewne zostawiłam uchylone i przez które wszedł. Pies rzucił się od razu w pogoni ledwo wyrabiając na zakręcie. Usłyszałam jak piłka spada na dół, dlatego ucieszyłam się z tego faktu. Demon dłużej będzie miał zajęcie. Spojrzałam na zegar, który wskazywał już jedenastą! Kurwa! Dawno tak długo nie spałam. Ale przynajmniej się wyspałam, tego mi było trzeba. Snu, odpoczynku i relaksu.
Przede wszystkim tego drugiego. Oczywiście moja praca była dobra. Sprawiała, że nasi ludzie mogli mieć coraz większe nadzieję na życie w takim świecie jakim chcieli i jaki próbują budować. Może i po przez bunt jednak to jeden ze środków jakie mogliśmy wykonać.
Nie ważne. Nie ma czasu na takie przemyślenia pora załatwić parę spraw i zacząć się szykować! 

- Zabij go. - usłyszałam jedynie jak Jonathan mówi ostatnie słowa i rozłącza się. Jebany mały skurwiel! Skończyłam właśnie drugiego papierosa. Zdecydowanie potrzebowałam więcej, dużo więcej. Musiałam się uspokoić, a przecież nie będę tutaj pić, jedynie co mogę to palić. Durbs maska uwierała mnie w policzki dlatego zdjęłam ją i włożyłam kolejnego papierosa do ust jednak kurwa! Gdzie jest ta zapalniczka?! Była tutaj! Dosłownie minute temu odpalałam papierosa! Nagle podszedł do mnie znajomy chłopak. Tak to zdecydowanie jego chciałam wczoraj przejechać. Odpalił zapalniczkę i przystawił do mojego papierosa.
- Mam nadzieję, że nie przyjechałaś samochodem, panno...? - zapytał, a ja zaciągnęłam się papierosem tym samym sprawiając, że jego czubek stał  się czerwonym mówiąc tym samym, że mój fajek nie zgaśnie.
- Victoria. - powiedziałam jedynie, a on uśmiechnął się delikatnie prychając przy tym. Zupełnie jakby miał pewność, że przedstawię się z nazwiska. Oj nie... Zdecydowanie nie. Nie dość, że podałam mu swoje drugie imię to w dodatku wymaga ode mnie nazwiska?
-Luca. - odpowiedział i wyciągnął w moją stronę dłoń. Przyjęłam ją oczywiście. Przekazałam w dodatku bardzo szczegółowy obraz pewnej myszy, która już wiele razy ze mną współpracowała. Dlatego była niezawodna i bardzo łatwa w obsłudze... I ile można powiedzieć coś takiego o żywej istocie. Mysz miała za zadanie wlać przygotowaną przez Isabell truciznę do jednegk z kieliszków wpływowego człowieka. Zarządzał on wieloma funkcjami, głównie jednak pastwił się nad słabszymi. Mysz teraz miała go tylko znaleźć. Miała na to około godziny, bo właśnie za tyle czasu będę już poza tym budynkiem. Nie będą mnie więc winić, zresztą, jak mają winić kogoś kto formalnie nawet tutaj nie jest?
-Co cię tu sprowadza? - zapytał chłopak. Zamrugałam kilka razy zdziwiona tym, że nadal tutaj stoi.
- Przyjechałam tutaj z powodu iż mój brat szuka poparcia. Jednak już go zgubiłam. Niedługo pewnie wrócę. - skłamałam szybko. Zdałam sobie sprawę, że mysz już znalazła delikwenta dlatego odwróciłam się na piecie w kierunku chłopaka. Wyrzuciłam papierosa do popielniczki i spojrzałam na niego.
- Dlatego życzę miłej zabawy. Mam nadzieję, że chociaż ty jesteś tutaj bo chcesz. A nie bo ci kazali. - powiedziałam i ruszyłam do wyjścia. Przekazałam mysz obraz. Te małe zwierzątka właśnie biegło do tego grubego osiłka, który pił wino na potęgę.

- Dobra robota. Jednak mogłaś zrobić to inaczej. Trucizna jest przereklamowana. - powiedział Jonathan następnego dnia, było bardzo późno, nie wiem czemu dopiero teraz postanowiłam go odwiedzić. Zacisnęłam mocniej szczękę i wyszłam z jego domu trzaskając drzwiami ruszyłam w deszczu w stronę swojego samochodu. Jednak niby to uczyniłam spostrzegłam pod daszkiem restauracji znajomego chłopska. To żart. Naprawdę żart. Szukał czegoś w kurce, papieros wystawał mu z ust. Podeszłam do niego i wyciągnęłam w jego stronę zapalniczkę.
- Znajomą sytuacja. - powiedziałam a moja czarna koszulka i spodnie powoli przemakały.

Luka? 

19 kwi 2020

Od Amandy CD. Alayny

Wykrzywiłam lekko kąciki ust, gdy zobaczyłam się w lustrze. Musiałam przyznać, że naprawdę wyglądałam nie najgorzej, jak na te niezbyt długie przygotowania do balu. Byłam niezwykle ciekawa dzisiejszego wieczornego wydarzenia i przysięgłam sobie, że nikt nie zepsuje moich planów. Nawet moja siostra i burmistrz, który zapewne chciał wyrzucić z przyjęcia wszystkich członków mojej frakcji.
Miałam na sobie długą, sięgającą ziemi sukienkę w kolorze błękitu. Odkryte ramiona i góra dodatkowo obszyta koronką nadawały jej uroku. Dół wykonany był z delikatnego materiału, który byłam pewna, że mogę w każdej chwili porwać.

Czułam się w niej trochę nieswojo ze względu na to, że był to pierwszy od dosyć dawna czas, gdy byłam zmuszona włożyć tak elegancką suknię. Moje czarne skrzydła dosyć mocno odznaczały się na tym jasnym kolorze, jednak starałam się nie zwracać na to większej uwagi, choć zdawało się to niemożliwe. Doskonale pamiętam, jak parę dni temu musiałam specjalnie udać się do krawcowej, aby coś zrobiła z sukienką, bo no cóż, niestety nikt nie sprzedaje specjalnie sukienek z wyciętą połową pleców dla skrzydlatych. Krawcowa wydawała się naprawdę przerażona tym faktem, lecz w jakiś dziwny sposób udało jej się uporać z moim małym problemem i ostatecznie wyglądało to całkiem w porządku. Na twarz założyłam białą, sprawiającą wrażenie popękanej maskę z niebieskim i czarnym kolorem bliżej oczu oraz ze złotym akcentem między oddzielonymi barwami. Nie zakrywała twarzy tak jakbym chciała, jednak nie zamierzałam wkładać na twarz większej. Na stopy włożyłam zwykłe czarne buty z obcasem. Nie miałam zbyt wielu wysokich butów w swojej szafie, ponieważ już bez nich byłam wysoka. Prawdopodobnie i tak nie byłyby one widoczne przez długość sukienki.
Na końcu zrobiłam lekki makijaż, który składał się z doczepionych rzęs i błyszczącego cienia do powiek który ładnie przechodził z jasnego koloru w czerń i podkreśliłam mocniej brwi. Włosy zostawiłam rozpuszczone, ułożone w lekkie fale.

* * *

Dostanie się na salę balową było łatwiejsze niż mi się wydawało. Myślałam, że przy wejściu będą sprawdzać każdą osobę dokładnie i będzie przy tym sporo zamieszania, jednak nie dałam uśpić tym swojej czujności, obawiając się, że tkwił w tym haczyk. Na sali widziałam wiele niezaproszonych osób z mojej frakcji, jednak nie poświęciłam im zbytnio uwagi, kątem oka wypatrując osoby, które naprawdę nie chciałam tu zobaczyć. I nie było trudno znaleźć jej w tłumie, z uwagi na jej ogromne białe skrzydła podobne do moich. Zamierzałam unikać jej do końca wieczoru, mając nadzieję na to, że da mi spokój i nie będzie robiła mi wykładu na temat tego, jaka to jestem nieodpowiedzialna. Chwilę później udałam się w drugą stronę po coś do picia i po zobaczeniu znajomej mi twarzy jednego ze znajomych ruszyłam w jego kierunku, żeby zdobyć trochę informacji. Stał z boku, rozmawiając z jakąś ciemnowłosą dziewczyną w czerwonej sukni. Podeszłam do nich i ujęłam jego rękę, uśmiechając się.
- Wybacz, ma chérie, lecz muszę na chwilę porwać twego chłopaka – starałam uśmiechnąć się do niej, chociaż wydawało mi się, że z marnym skutkiem. Dziewczyna jedynie lekko skinęła głową i oddaliła się.
- Na twoim miejscu popracowałbym nad uśmiechem – odrzekł – chyba dawno tego nie robiłaś. – zaśmiał się, a ja przewróciłam tylko oczami.
- Masz jakieś nowe informacje? – spytałam się.
- Niestety nie. Jedyną ciekawą rzeczą na tym balu jest jak na razie tamta dziewczyna – tu wskazał ruchem głową kogoś w tłumie – Bal nie trwa nawet godziny, a ona już wydaje się, jakby wypiła trochę za dużo. Jak myślisz, o której będą ściągać ją ze stołu? – wyszczerzył się. Zaśmiałam się. Mattias kochał sensację najbardziej na świecie.
- Zapewniam cię, że nie będzie trwało to dłużej niż półtorej godziny – uśmiechnęłam się do niego, biorąc sobie do serca jego radę i odeszłam od niego, zostawiając go ze zmarszczonymi brwiami obserwującego wcześniej wspomnianą młodą dziewczynę i udałam się po koktajl. Uśmiechnęłam się lekko do chłopaka, rozdającego picie. Planowałam znaleźć kogoś do tańca, ale niestety nie uszłam zbyt daleko, ponieważ drogę zagrodziła mi siostra z gniewnym wyrazem twarzy. Udawałam, że jej nie widzę i po prostu postanowiłam ją minąć bez słowa, ale ta niestety wbiła mi dosyć boleśnie paznokcie w ramię. Syknęłam z bólu.
- Uspokój się, dziewczyno – warknęłam i zabrałam jej rękę z ramienia, na którym niestety zostały czerwone ślady po tym incydencie i zbliżyłam do niej rękę – Poproszę o całusa, powinno zniknąć – posłałam jej krzywy uśmiech i naprawdę się tego nie spodziewałam, ale rzeczywiście pocałowała mi rękę w wskazanym miejscu. Spojrzałam znów – Dużo lepiej, dziękuję, to bardzo miłe z pani strony. Czuję się dużo lepiej, czy mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić?
- Co tu robisz?
- Jak to co? Przyszłam na bal, zamierzam miło spędzić czas. A ty? Nie wyglądasz na szczęśliwą. Wstałaś lewą nogą?

Alayna?

18 kwi 2020

Od Luki CD. Katfrin

Tego jeszcze brakowało w nieszczęsnym życiu blondyna. Nie dość, że własny ojciec, jak zwykle zwraca się przeciwko niemu, to jeszcze na ulicy nie może czuć się bezpiecznie.
A szedł normalnie, jak zwykle, prawą stroną chodnika, zgodnie z panującymi zasadami, nie podchodził nikomu pod nogi, nie obijał się o ludzi, a przechodząc przez jezdnię, spojrzał, czy nie nadjeżdżają jakieś samochody. Coś jednak poszło nie tak. W ciągu paru sekund trudno jest zrozumieć, co się stało, co było przyczyną i odpowiednio zareagować. Emocje często wyłączają racjonalne myślenie, dzięki czemu w sytuacji takiej jak ta, mało kto zatrzyma się i na chłodno przeanalizuje sytuację. Ciężko było Luce zdecydować, kto zawinił. Był pewien, że spojrzał, był pewien, że nic nie jechało, jednak jakoś znalazł się przed maską samochodu. Wciąż będąc w głębokim szoku i pełnym złości, podsycanej od samego rana, chłopak odruchowo i bez pomyślunku przeklął kobietę zza kierownicy. To niesamowite, jaki człowiek może być okrutny i bezduszny w swoich myślach, kiedy nie mówi rzeczy na głos. W końcu nikt go nie ukarze za złe myśli, skoro nikt ich nie słyszy, prawda?
Gdy po kolejnych kilku sekundach, emocje opadły, blondyn westchnął cicho, widząc kątem oka zbiorowisko gapiów. Część kierowców zaczęło już trąbić, zniecierpliwieni wstrzymaniem ruchu. Czuł, jak kolejne osoby zatrzymują się, bądź zerkają na niego i samochód, co zaczęło być dla niego cholernie niekomfortowe. W jednej chwili miał ochotę zniknąć, ot tak. Gdyby tylko potrafił stawać się niewidzialnym. Jedynym sposobem było jak najszybsze opuszczenie miejsca. Już miał ruszyć się z miejsca, przełamując się, by przejść obok ludzi, którzy nieustannie na niego patrzyli, kiedy z samochodu, który miał być jego droga do zaświatów, wyszła kobieta już z nieco innym wyrazem twarzy. Widocznie też nieco ochłonęła.
– Jesteś chociaż cały? – zapytała, chyba z grzeczności.
– Tak – odpowiedział – nic mi nie jest – dodał, by jak najszybciej z oczy widowni. Jednak zanim odszedł na dobre, wyciągnął w stronę nieznajomej dłoń, na znak skruchy. – Przepraszam. Nie powinienem tak nagle wyskakiwać na jezdnię.
Nie musiał długo czekać, by ciemnowłosa uścisnęła dłoń w zgodzie, kończąc wszystko szczęśliwie i bez dalszych sporów.

Od Ashtona CD. Alayny

Słuchałem jej słów mocno zdziwiony. Spokojne życie, bez żadnych niebezpieczeństw, żadnych niewiadomych, dość przewidywalna ale uporządkowana przyszłość, niezłe zarobki...
Dla niej to były zalety.
Takiego życia chciała i czuła się w nim dobrze.
Nie powiem, wizją niemałych pieniędzy to i ja bym nie pogardził ale...
-Nie nudzi cię to? -spytałem, a widząc że światło zmieniło się na zielone dodałem- skręć w lewo.
Alayna posłusznie zjechała na drogę wyprowadzającą z miasta po czym posłała mi spojrzenie mówiące, że nie do końca rozumie o co mi chodzi.
-Masz strasznie uporządkowane życie -zacząłem wyjaśniać- wiesz co będziesz robić dziś, jutro. Nie chcesz się wychylać i pewnie marzysz żeby w przyszłości zamieszkać w spokojnym miasteczku i stworzyć szczęśliwą rodzinę -nie żeby było coś w tym złego ale brakowało jednego- Gdzie miejsce na przygody?
Anielica przygryzła dolną wargę chyba niezbyt zadowolona że drążę ten temat.
-Nie każdy chce żyć w taki sposób -odparła dyplomatycznie- po co tworzyć sobie problemy na własne życzenie? I tak nie korzystałabym ze swoich mocy. Lęk wysokości -przypomniała.
Zamilkłem czując, że rozmowa na ten temat powinna już dobiec końca.
- Jedziemy do Noxwood -odpowiedziałem na zadane już kilka minut temu pytanie, przypominając sobie, że jeszcze tego nie zrobiłem.
Nie musiałem dodawać z jakiej frakcji jestem, żaden członek Midmire czy Brightville nie przeniósłby się tu na własne życzenie.
Przez dalszą drogę ciszę między nami wypełniała radiowa muzyka. Żadne z nas się nie odzywało lecz nie odczułem by było to niezręczne. W każdym razie nie dla mnie.
Oparłem czoło o szybę i wpatrywałem w ciemne zarysy budynków przed nami. Domyślałem się, że było coś koło 1 w nocy, zatem życie w mieście rozkwitało, choć brak neonów i świateł bijących na kilometr mógł dawać złudne wrażenie iż mieszkańcy grzecznie śpią.
Gdy wjechaliśmy do miasta pokierowałem dziewczynę jak ma jechać. Nie chciałem by zabłądziła na obcym dla niej terenie, więc zdecydowałem, że wysiądę na głównej drodze, 10 minut od mojego lokum, by nie sprawiać towarzyszce problemów.
Mimo że żadne samochody za nami nie jechały, więc dziewczyna mogła zatrzymać się na środku jezdni to jednak zjechała na pobocze pozwalając mi wyskoczyć od razu na chodnik. Jej decyzja była też okazją dla dwóch starszych mężczyzn, którzy akurat przechadzali się ulicą.
- O jaka śliczna panienka -zaśmiali się zaglądając do auta na tyle na ile pozwalała im odległość- Może pójdzie pani z nami? Napijemy się, pobawimy...
Złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi na całą szerokość powodując, że mężczyźni w naturalnej reakcji odskoczyli do tyłu.
- Nie jest zainteresowana -parsknąłem i wysiadłem z pojazdu- uważaj na siebie -zwróciłem się do Alayny, a ta nie zwlekając ruszyła w drogę powrotną.
Dopiero przemierzywszy parę kroków zdałem sobie sprawę jak bardzo nie pasowały do mnie te słowa. Nie mówiłem takich rzeczy, nie specjalnie obchodził mnie los innych ludzi, no chyba, że spowodowany jest moją osobą i mogę mieć przez to problemy. Naprawdę muszę być bardzo zmęczony.
I rzeczywiście. Gdy kilka minut później stałem już przed drzwiami mojego mieszkania jedyne o czym marzyłem to upadek do przodu, prosto w objęcia ciepłego, miękkiego łóżka.

Alayna?

17 kwi 2020

Nowy członek - Medicine Havilliard!

Medicine Havilliard | 12 lutego 2049 | autor: Aoussi.

Od Travisa CD. Delilah

Nigdy nie byłem typem człowieka, który słysząc złe wieści lub... cóż, mając po prostu spaprane życie, sięga po butelkę mocnego trunku i zapomina o wszystkim, co się dookoła niego dzieje, zalewając się – mówiąc wprost – w trupa. W tym momencie, trzymając w dłoni butelkę whiskey, ta opcja wydawała mi się najmniej rozsądna, dlatego też, o zgrozo – najlepsza. W tej jednej sekundzie nie miałem ochoty na cokolwiek innego, a kantorek przestał wyglądać aż tak odpychająco. 
Przez tak długi czas traciłem cenne sekundy życia na przenoszenie się coraz to dalej na południe miasta w poszukiwaniu braciszka, a tymczasem okazało się, że ten pieprzony idiota znajduje się w zupełnie przeciwnym kierunku. Jak tylko w końcu go odnajdę, skopię mu dupę. 

Przyglądałem się Delilah, kiedy siedziała na fotelu u zaprzyjaźnionego tatuażysty. Po raz kolejny wnętrze budynku bynajmniej nie przyciągało uwagi swoim wyglądem. Ba, wyglądało nawet jeszcze gorzej – w kątach sufitu dostrzec można było rozrastający się grzyb, który zapewne stawał się głównym sprawcą silnego zapachu stęchlizny kującego w nozdrza już przy pierwszym kroku postawionym w lokalu. 
– Czy wy już naprawdę nie macie co robić... Cholera, serio? – mruknął tatuażysta, nawet nie kryjąc swojego zażenowania na myśl o naszych planach wtargnięcia na bal. Kończył właśnie przemywać dziewczynie prawy nadgarstek, po czym okręcił się na zardzewiałym, ubrudzonym taboreciku i sięgnął po sporych rozmiarów igłę. Dość realistyczne metody jak na stworzenie czegoś, co ma zniknąć w przeciągu trzech dni. Spojrzałem na walającą się po pomieszczeniu zmiętoszoną ulotkę, po czym podniosłem ją, z trudem kryjąc uśmieszek, który wkradł się na moją twarz w pierwszej chwili po dostrzeżeniu grafiki widniejącej na zwitku papieru. 
– Walają się wszędzie, nawet tutaj, w Noxwood ich nie brakuje, o zgrozo... – Tatuażysta odezwał się po raz kolejny w akompaniamencie gestu przewracanych z poirytowaniem oczu. 
Przyjrzałem się ulotce nieco uważniej, pragnąc poznać autora tego niebywałego dzieła. Rozproszony na całą szerokość napis tego jakże wyniosłego wydarzenia został dość niedbale (ale skutecznie) przerobiony na hasło głoszące: Wielki Żal Maskowy!, natomiast sylwetka prezydenta miasta we własnej osobie została wzbogacona o drobne detale, takie jak dziury w papierze w miejscu oczu oraz... ekhm, a także domalowane czarnym długopisem wąsy. Zaśmiałem się mimowolnie, podnosząc wzrok na towarzyszy. No dobra, zaczynam zyskiwać o wiele większą sympatię dla ludzi z tej frakcji. Przeniosłem wzrok na nadgarstek Delilah, na którym malował się już prawie skończony symbol. Zbliżyłem się nieco, uważnie obserwując nawet najmniejszy ruch dłoni mężczyzny wykonującego tatuaż. 
– Jakim cudem tatuaż... tak po prostu zniknie po trzech dniach, skoro wprowadzasz tusz pod skórę? – spytałem, odruchowo mrużąc oczy. 

Nowy członek - Thomas Noah Hensley Junior!

Thomas Noah Hensley Junior | 01 kwietnia 2053 | autor: waytonew/Zwirek#1433

16 kwi 2020

Od Anvana CD. Allainy

Lekko zmarszczył brwi, gdy przez szparę między roletami dostało się światło słońca. Nie miał pojęcia, która była godzina, ale z całą pewnością było wcześnie. Wywnioskował to z tego, że Allaina wciąż leżała obok niego. Słodko spała, jak zawsze z pięścią zaraz przy ustach. Jeszcze nakrył ją szczelniej kołdrą, nie chcąc, by po prostu zmarzła mu przed obudzeniem się. Dlatego też nie dał jej buziaka w czoło. Nie miał zamiaru jej budzić, zwłaszcza po takiej nocy. Pieczenie pleców czuł do tej pory. Podobnie, jak to delikatne zmęczenie mięśni. Natomiast na nadgarstkach swojego skarbu dostrzegł delikatne, ledwo widoczne sińce. Cóż… Troszkę im się zaszalało. Chyba po raz pierwszy był aż tak dominujący wobec Allainy. Ale skoro nie protestowała, tylko, o dziwo, była jeszcze bardziej uległa, to nie śmiał jej odmówić. Absolutnie. Zresztą… Interfectorem nigdy nie potrafił odmawiać. Była tego świadoma i często wykorzystywała to na własną korzyść.
Nawet nie zauważył, kiedy ponownie zasnął. Obudziło go szczekanie tamtego ogara. Pies wielkości wilka, a dziki, jak jasny pierun. Już raz niemalże się na niego rzucił, gdy biedny Hiszpan ośmielił się wyrzucić śmieci do własnego kosza. I jeszcze dostał opierdziel od tamtego starego grzyba za to, że prowokował ten pomiot szatana. A on gdzie niby miał kaganiec? Albo jakieś leki na wściekliznę? To jest dobre pytanie! Odwrócił się w stronę okna, bo to właśnie tam spała Allaina. Jakoś tak upodobała sobie ten kraniec łóżka. Ale… Lekko zmarszczył brwi, nie czując niczego pod łapką. A właściwie poczuł tylko pościel i kołdrę. Wciąż delikatnie ciepłą, tego był akurat pewien. Leniwie podniósł się do siadu, przetarł rozespane oczy. I jeszcze zerknął na boczek. Cóż… Wolał się upewnić, że Allainy tu nie było. Że nie jego zmysły płatają mu figle. Zdążył także przeciągnąć mięśnie podczas podnoszenia się z łóżka. Co przyszło mu dość trudno i niechętnie. Będzie musiał później zapalić w piecu. Miał jeszcze ten na węgiel i drewno, ale nie przepadał za tymi wszelkimi nowościami. U jego rodziców i dziadków był ten sam, nigdy się na niego nie skarżyli. A raczej na piece tego rodzaju, ściśle rzecz ujmując.
Nasunął na biodra te ciemne joggery, od zawsze lubując się w tego rodzaju spodniach. Przynajmniej będąc w domu. Nie wyglądał jak jakiś lump, ale były jednocześnie wygodne. Ale koszulkę sobie darował, może Allaina nie będzie miała mu tego za złe. Domyślił się, że może być na dole. Lubiła gotować u niego w kuchni, nieraz go z niej wyganiała. Jego mała Zosia Samosia. Ta sama, do której po cichu schodzi. Korzysta z faktu, że stała do niego tyłem, zapewne już coś przygotowując na blacie. Upewnił się tylko, że nie miała w dłoni noża, ani żadnego innego niebezpiecznego przedmiotu, typu widelec czy jego kot. I dopiero po tym podszedł do ciemnowłosej. Delikatnie objął od tyłu i przytulił do siebie.
– Jak ci się spało, słońce? – zapytał, szepcząc jej to wprost do ucha.

[ Allaino? ]

Od Alayny

 Od kiedy okazało się, że w mieście odbędzie się bal, wszyscy wydawali się wyjątkowo podekscytowani. Wszędzie można było zobaczyć plakaty z pięknymi sukniami balowymi, maskami czy butami. Równie imponujące co ubrania, były ceny. Nikt jednak nie zdawał się tym przejmować. Idąc za ciosem, również nabyłam niezbędne fatałaszki. Suknia, którą zdążyłam włożyć, pasowała jak ulał. Górna część, kruczoczarnej barwy, kontrastowała z wielkimi anielskimi skrzydłami oraz podkreślała wąską talię. Chociaż długo myślałam, że będę skazana na sukienkę z otwartymi plecami, która ukazywałaby moje blizny, udało mi się znaleźć alternatywę. Moja kreacja miała na plecach trzy wąskie paski, które pozwalały mi wygodnie ułożyć koło nich skrzydła, a większość starych ran na plecach pozostawała zakryta. Jedno ramiączko pozwalało na wyeksponowanie obojczyka. Z boku oraz tyłu sukni, a także przy ramieniu, połyskiwały kryształki. Jeśli wziąć pod uwagę cenę sukienki, raczej mała szansa, że były prawdziwe. Poniżej pasa, sukienka zmieniała kolor. Stopniowo przechodziła w mieszaninę pomarańczu, czerwieni oraz fioletu. Przy samej ziemi kolory były już bardzo jasne. Sukienka prezentowała się znakomicie. Przez ilość barw na moim stroju, dosyć trudno było mi było dobrać odpowiednią maskę. Ostatecznie zdecydowałam się na ozdobną czarną, która jednak miała na sobie wiele kamyczków podobnych do tych na sukni. Maska wiązana była czarną tasiemką z tyłu głowy. Zwykłe czarne baleriny z czubkiem w szpic były częścią mojej garderoby już od jakiegoś czasu, ale wciąż wyglądały wystarczająco reprezentacyjnie. Z zapowiedzi wynikało, że bal miał potrwać długie godziny. Wiele osób założy po raz pierwszy nowe buty, po których otarcia będą imponujące. Blond włosy potraktowałam lokówką i pozwoliłam opaść na plecy. Jedynie parę pasm upięłam tak, żeby zakrywały ciemną tasiemkę od maski. Spod maski nie było widać dużej części twarzy, ale postanowiłam zrobić pasujący makijaż. Użyłam cieni do oczu, w kolorach podobnych do tych na sukience. Jako zwieńczenia narysowałam jeszcze kreski. Chociaż na co dzień nosiłam raczej skromny makijaż, potrafiłam pomalować się również bardziej widowiskowo. Matka, która przez parę lat pracowała jako makijażystka w produkcjach filmowych, zadbała o umiejętności moje i siostry. Żeby jeszcze bardziej podkreślić oczy, nałożyłam na usta koralową szminkę. Zlustrowałam swoje odbicie w lustrze krytycznym wzrokiem. Na moje usta wpłynął uśmiech. Wyglądałam dokładnie tak, jak w moich wcześniejszych wyobrażeniach. 
~~*~~
 Ostrożnie, żeby nie zrujnować stroju bardziej niż to konieczne, wysiadłam z taksówki. Ze względu na niezbyt wysoką temperaturę, która dodatkowo ochłodziła się w godzinach wieczornych, miałam narzucone na wierzch czarne bolerko. W jego kieszeni znajdowały się niezbędne przedmioty. Szminka, korektor, szczotka do włosów, dowód osobisty, klucze. Przez zaledwie minutę zastanawiałam się, czy nie zabrać małego zatrutego sztyletu, który dostałam od siostry. Tam, gdzie zaproszeni byli wszyscy poza konkretnie wskazaną częścią, zawsze pojawiały się kłopoty. Najwyraźniej prezydent nie wyciągnął wniosków z bajki o śpiącej królewnie. Ostatecznie jednak odłożyłam broń, będąc pewna że przy wejściach będą dokładnie przeszukiwali mieszkańców. Ruszyłam ku wielkim schodom, prowadzącym do środka. U ich podnóża zatrzymali mnie dawaj mężczyźni, nie wyglądali jednak bardzo groźnie. 
– Poproszę dowód – odezwał się do mnie jeden z nich. Posłusznie podałam mężczyźnie dokument, przy okazji odsłaniając znak na nadgarstku. Zamruczał z aprobatą, po czym uśmiechnął się. – Witamy na balu maskowym!
 Zanim zniknęłam w lokalu, odwróciłam się jeszcze w kierunku parkingu. Z samochodu wysiadała właśnie postać, o czarnych skrzydłach. Westchnęłam cicho. Oczywiście, że musiała się zjawić. Z oddali obserwowałam jak rozmawia ze strażnikami, a później wchodzi na teren balu. Nawet jej nie przeszukali. Jako postawny obywatel powinnam pewnie zgłosić intruza, ale nie zrobiłam. Zamiast tego skierowałam się w stronę Amandy, gotowa na zażartą kłótnie.
 Amanda?

15 kwi 2020

Wielki Bal Maskowy!

Masquerade, paper faces on parade, masquerade! Hide your face so the world will never  find you...  

 
Prezydent Brightville, w tym i całego Fallenton, Thomas Hensley, ma zaszczyt zaprosić wszystkich Brightivillejczyków oraz Midmirejczyków na Wielki Bal Maskowy w swoim pałacu prezydenckim dnia 18 kwietnia roku pańskiego 2080 r. Wymagane stroje balowe oraz maski weneckie. Prezydent, dzięki swojej wspaniałości i łasce, zapewnia wyżywienie oraz napoje; należy mieć ze sobą dowód tożsamości, na bramkach będą sprawdzane Symbole Frakcji. Posiadacze Spirali Zaekneth nie mają wstępu na Bal. Ze zniecierpliwieniem czekający na niezapomnianą noc, Thomas Hensley. 
Mężczyzna przebiegł wzrokiem po kartce, jeszcze ciepłej od wydruku. Uśmiechnął się półgębkiem, składając podpis czarnym tuszem, na samym dole zaproszenia. To był idealny czas. Idealna okazja. Nie miał wątpliwości, że ludzie z Zaekneth zaszczycą swoja obecnością bal, który wydaje - właściwie tego oczekiwał. Chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - zaśmiał się pod nosem, podnosząc wzrok na swojego syna, który siedział naprzeciw niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jeśli się uda, będzie mógł zatrzymać rebeliantów, którzy niewątpliwie wywęszą okazję, by obalić władzę;  na balu będzie też wielu polityków i wyborców, których, za pomocą syna, przekona do swoich racji. Stuknął puszkiem palca dwa razy w papier, po czym podniósł wzrok, napotykając błękitne oczy swojego potomka. 
- To będzie naprawdę niezapomniana noc, Noah - odezwał się do mężczyzny i uśmiechnął się szyderczo.

---

Dziewczyna parsknęła śmiechem. Oczywiście, że musiał zaznaczyć to, że Zaeknethczycy nie są mile widziani. Wywróciła oczami, kręcąc z rozbawienia głową. Zgięła kartkę i rozejrzała się po barze - to był dla nich wszystkich idealny czas. Idealna okazja. Odetchnęła, wypuszczając z płuc dym papierosowy, po czym zgasiła peta o blat baru. Podniosła się z krzesełka i, nie zastanawiając się zbyt długo, wskoczyła na bar, zbierając na siebie uwagę wszystkich wokół. Uśmiechnęła się promiennie, trzymając przed sobą kartkę i pokazując jej zawartość na około. 
- Mam nadzieję, że macie garniaki - odezwała się, wciąż z uśmiechem. Uniosła dumnie głowę, będąc pod ostrzałem nieprzychylnych spojrzeń, w totalnej ciszy. Aż w końcu, w rogu pokoju, rozległ się pierwszy rechot, który zapoczątkował falę aprobaty. Dziewczyna zaczęła drwić razem z towarzyszami. Oczywiście, drogi prezydencie. To będzie niezapomniana noc

14 kwi 2020

Od Alayny CD. Ashtona

Przechyliłam głowę w bok, rozważając jego propozycje. Skoro i tak przyjechałam tu samochodem, równie dobrze mogłam odwieźć chłopaka do domu. Przynajmniej mogłabym potwierdzić, że nic mu nie jest.
– Niech będzie – skinęłam głową.
Ashton odpowiedział mi uśmiechem, a ja poprowadziłam go w kierunku gabinetu. W środku czekała na nas lekarka.
– Jeszcze jeden? – zapytała serdecznie. – Ta młodzież powinna bardziej uważać jeżdżąc samochodem... Siadaj tutaj.
Chłopak posłusznie zajął miejsce na kozetce. Pani doktor szybko pobrała krew, a następnie jeszcze go osłuchała. Przez cały czas stałam oparta o ścianę w rogu pomieszczenia, obserwując sytuację. Ze zgrozą zauważyłam również, że Ashton nie miał blizn od igieł na zgięciu łokcia. Sama miałam w tym miejscu małe kropki od regularnego przyjmowania zastrzyków. Najwyraźniej mój nowy znajomy należał do innej frakcji. Ze względu na siostrę nie przeszkadzało mi to nazbyt, ale pobyt w szpitalu w Brightville mógł wywołać nie lada poruszenie. Na myśl o zawodzie w oczach innych pracowników dostałam gęsiej skórki.
– Gotowe – wesoły głos lekarki wyrwał mnie z rozmyślań. – Wyniki badań będą jutro, do zobaczenia.
Po wyjściu na korytarz, skierowałam się do schodów dla pracowników. Przechodzenie przez główną recepcję wydawało mi się w tym momencie zbędne. Używając swojej karty otworzyłam drzwi, po czym znaleźliśmy się na świeżym powietrzu.
– To druga strona szpitala – wyjaśniłam. – Musimy obejść budynek.
Przez chwilę szliśmy w niezręcznym milczeniu.
– Jak długo pracujesz w szpitalu? – zapytał, najwyraźniej próbując rozpocząć konwersacje.
– To bardziej staż, ale już ponad rok – odpowiedziałam, skręcając za róg budynku. – Mam nadzieję, że niedługo już uzyskam tytuł doktora.
Ponownie zaległa cisza. Zaczęłam szukać w kieszeni kluczy od samochodu. Po chwili słychać dźwięk otwieranego pojazdu. Zanim wsiadłam do środka, rozłożyłam szeroko skrzydła, po czym zabiłam nimi kilkukrotnie. Niestety żadne pojazdy nie były przystosowane do wielkich wyrostków na plecach. Każda podróż była udręką, bo moje skrzydła musiały być nienaturalnie złożone. Po fakcie najczęściej czułam w ich mięśniach nieprzyjemne mrowienie. Po tej szybkiej gimnastyce na powrót złożyłam je na plecach i wsiadłam do auta. Napotkawszy zaciekawione spojrzenie musiałam się uśmiechnąć.
– Zazwyczaj unikam jeżdżenia samochodem, bo skrzydła mi drętwieją od niewygodnej pozycji – powiedziałam.
Chłopak pokiwał głową.
– Na pewno – odpowiedział. – Latanie musi być wspaniałe.
Przez chwilę unikałam odpowiedzi. Włożyłam kluczyk do stacyjki i odpaliłam silnik. Uważnie rozglądając się na boki, wyjechałam z parkingu.
– Zapewne – mruknęłam. – Nigdy nie latałam. Mam lęk wysokości, który mi na to nie pozwala. Na samą myśl mnie paraliżuje.
Poczułam na sobie spojrzenie, ale sama nie oderwałam wzroku od jezdni. Zapewne właśnie zostałam przez niego oceniona, raczej nie w pozytywny sposób. Większość ludzi nie potrafiła zrozumieć jak wielki lęk mnie opanowywał gdy tylko znajdowałam się nad ziemią.
– Przykro mi – padła odpowiedź.
Zauważając niedaleko ciemną alejkę, wjechałam w nią i zgasiłam silnik. Spojrzałam na mojego towarzysza. Spokojnie odwzajemnił moje spojrzenie.
– Z jakiej frakcji jesteś? – spytałam. – I dokąd jedziemy? – dodałam po krótkim namyśle.
–A Ty? – odbił moje pytanie.
Uniosłam lekko brwi.
– Pracuje w szpitalu i boję się używać moich zdolności – zauważyłam. – Zanim zaczniesz mnie oceniać, chociaż to chyba nieuniknione, spróbuj postawić się w mojej sytuacji. Życie jako członkini Brightville jest proste. Wiodę życie na wysokim poziomie, a zastrzyki mi nie szkodzą, bo nie używam swoich mocy. Przeszłam nawet operacje usunięcia skrzydeł, ale okazała się nieskuteczna, bo później odrosły jeszcze silniejsze niż wcześniej. Nie wiem czy zgadzam się z władzą, ale odpowiada mi moje życie. Jest wygodne.
Spuściłam oczy. Nie do końca powiedziałam prawdę. Od kiedy moja siostra dołączyła do buntowników, często czułam się samotna. Wracanie do pustego mieszkania było bardzo smutne. Chociaż miałam wiele znajomych, z nikim nie czułam się naprawdę blisko. Ponownie spojrzałam w górę. Najwyraźniej mój rozmówca chłonął każde słowo. Teraz to ja patrzyłam wyczekująco, czekając na odpowiedź.

Ashton?

13 kwi 2020

Od Allainy

Gdyby tylko… Gdyby tylko co? Zadawała sobie to pytanie od momentu obudzenia się. Ta wredna, dzienna gwiazda nigdy nie pozwalała się jej wyspać tak długo, jak powinna. Przynajmniej zdaniem tych wszystkich lekarzy, którzy nalegali na codzienne marnowanie minimum ośmiu godzin. Jakby było to komukolwiek potrzebne do szczęścia.Ona posiadała swoje w nieco innej postaci. To namacalne, obecne przy niej kiedy tylko miało na to czas. I które aktualnie nie pozwalało jej na opuszczenie łóżka.
Gdyby tylko był świadom jej uczuć… Tak! Właśnie to zdanie zostało urwane przez szczekanie psa sąsiada, potem słońce nie dało jej możliwości powrotu w objęcia Morfeusza. Zerka na tego wielkiego misia, choć czy naprawdę był tak duży, jak mówili? Dzieliło ich zaledwie kilka nic nieznaczących centymetrów wzrostu i miliony lat świetlnych co do ich relacji. Nadal nie potrafiła określić tego, co ich łączyło. Staruszek mówił, że jego dziewczynka znalazła sobie pierwszą miłość, był wtedy taki dumny. Ale to było dawno i nieprawda. Czasami chciałaby, żeby to dziwne uczucie w sercu okazało się czymś zupełnie innym. Tylko tak się nie da.
Wzdycha cichutko, bardzo delikatnie, ostrożnie zsuwając z siebie rękę Anvana. Nie wiedziała, jak dużo ważą mięśnie, ale te jego na stówę można zaklasyfikować do wagi ciężkiej. Co zupełnie jej nie dziwi, przecież nie raz amortyzowała go podczas podnoszenia ciężarów. Raz jeszcze zerka na uroczo zarumienioną buzię, poprawia pasma, wiecznie uciekające mu na wszystkie strony. Jej maleńki rytuał, praktykowany za każdym razem, gdy nocowała u Hiszpana. Ostatnimi czasy zdarzało jej się to coraz częściej, zapewne ku niezadowoleniu jego ewentualnych zalotnic. Pilnowała swojego, nawet jeśli to swoje nie wiedziało, że jest jej, ot co. A póki to jej spało- powinna jakoś odwdzięczyć się za nocleg, zadbać o tego leniwca najlepiej, jak tylko potrafi. Inaczej będzie jej zrzędził przez cały dzień.
Wzdryga się, kiedy stopy dotykają chłodnych paneli. Nie cierpiała poranków prawie tak samo jak wstawania. Wszędzie było zimno, cicho. Przynajmniej do momentu, kiedy ten piekielny kundel zaczynał ponawiał swoje koncerty. Jak lubiła zwierzęta, tak tamtego nie trawiła.
— Hej, maleńka— szepcze do tej słodkiej kici. Która niezmiennie przychodzi tylko, by powąchać jej dłoń, prychnąć po swojemu i odejść z zadartym łebkiem, ogonkiem wyciągniętym w górę niczym antena. — Tak, tak, też cię kocham.
I kochała, tutaj nie skłamała. Nawet jeśli Hanshi chyba niezbyt za nią przepadała, uwielbiała przeszkadzać we wszystkim, wszędzie. Tylko jej, Anvana zawsze zostawiała w spokoju. Anvana, którego koszulkę na siebie zakłada, swoim zwyczajem wtula w nią buzię. Uwielbiała zapach mężczyzny, nawet jeśli tamten zawsze jej się dziwił, gdy go za to komplementowała, a potem odwdzięczał się pięknym za nadobne. Hipokryta jeden. Kątem oka zerka na niego, chcąc upewnić się czy aby na pewno śpi, budzenie marudy było ostatnią rzeczą, jakiej chciała. Dopiero po tym nasuwa bieliznę na biodra, cichutko wzdycha. Myśli o tajemniczym zdaniu zostały zastąpione przez planowanie śniadania- chyba jedyny pozytywny aspekt wstawania mocno przed siódmą, nawet w dni wolne od pracy. Nie potrafiła wyzbyć się tego nawyku. Momentami bardzo uciążliwego- nie dla niej, a dla osób, z którymi mieszkała. Dlatego tak bardzo starała się być cichutko, dosłownie szła na paluszkach do części kuchennej, wcześniej zamykając za sobą drzwi sypialni. Kotka, zapewne skuszona wizją świeżej porcji karmy, o dziwo znalazła się obok, co poczuła, gdy mięciutka sierść spotkała się z jej skórą. Gadzina dobrze wiedziała, jak ma wkraść się w łaski ciemnowłosej, to trzeba jej przyznać. Przykuca przy lodówce, wyjmując z niej wytłaczankę jajek, jeszcze przed terminem, a kot… Cóż… Najwyraźniej w tym mieszkaniu panuje samoobsługa.
— Oddaj szynkę, gadzie— syczy pod nosem, próbując złapać puszystą kulkę.
Jak na posiadanie tak krótkich łapek- Hanshi była nader zwinna i szybka, zdecydowanie lepiej radziła sobie w pomieszczeniu pełnym małych zakamarków. Jeszcze kicia ją podrapała, kiedy chciała zabrać jej “zdobycz”. Nie, one chyba nigdy nie będą żyć w zgodzie.

ANVANIE?

10 kwi 2020

Od Katfrin CD. Luki

Moje kroki rozbrzmiewały w rytm piosenki, która dudniła w moich uszach ze słuchawek podłączonych do telefon wsadzonego w tylną kieszeń spodni. Otulała mnie ciemność lasu, przez który wracałam do domu. Wiedziałam, że nie jedna osoba bałaby się wracać tą drogą jednak ja przyzwyczajona byłam już do braku światła. Wolałam funkcjonować w czasie nocy niż dnia. Wtedy jakby miałam więcej energii, a przede wszystkim chęci na robienie niemożliwego i tego co nie zawsze zgodne jest z prawem. Wbiegłam właśnie na drogę, która prowadziła do ostatniego domu w tej okolicy. Czyli mojego. Moja babcia kochała samotność, pewnie po niej to odziedziczyłam. Spojrzałam na niebo, które było już całe w gwiazdach, kochałam ten widok. Uspokajał mnie w jakiś dziwny, a zarazem piękny spokój. Czułam wtedy, że jestem tylko ja i one. Jakby wszystko wokół zniknęło i przestało mieć znaczenie na tym okrutnym świecie. Zatrzymałam się by jeszcze chwilę na nie popatrzeć. Wsłuchałam się jeszcze bardziej w słowa piosenki lecące z słuchawek i zamknęłam oczy widząc nawet pod powiekami te piękne zjawisko. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na drogę, za jakieś pięć minut będę w domu. Ruszyłam więc truchtem rozciągając się by nie robić tego później. Zaoszczędzę w ten sposób swój jakże cenny czas. Podbiegłam właśnie pod furtkę i od razu ją otworzyłam słysząc szczekanie mojego psa.
Podbiegł do mnie i oczywiście przywitały się ze mną powalając mnie na ziemie i liżąc. Tak prawdziwa bestia z niego. Zaśmiałam się i zaczęłam głaskać go po jego słodkim i włochatym pyszczku. Westchnęłam i podniosłam się z zimnej ziemi i otrzepałam się, wyjęłam słuchawki z uszu i wsadziłam je w kieszeń spodni.
Usłyszałam budzik w telefonie, a chęć rzucenia nim o ścianę wzrastała z każdą sekundą mojego marnego istnienia na tym świecie. Uniosłam jedną powiekę i wyłączyłam ten cholerny dźwięk, który doprowadzał mnie wprost do szału. Westchnęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej rozciągając się od razu i ziewając. Przyda mi się kawa, albo dwie. Zamrugałam pospiesznie i wstałam z łóżka dotykając swoimi ciepłymi stopami o zimną jak Antarktyda podłogę. Nagle moje nogi podniosły się do góry i dopiero gdy znalazłam swoje ciepłe kapcie w kształcie lamy. Wsunęłam w nie swoje stopy i wstając ruszyłam w stronę szafy. Wybrałam tam czarną bokserkę oraz tego samego koloru spodenki. Zabrałam jeszcze bieliznę i poszłam do łazienki by wziąć prysznic i ogarnąć się. Weszłam do kabiny i odkręciłam ciepłą wodę od razu nakładając żel lawendowy na swoje ciało. Ciecz szybko zmywała pianę. Stałam tak jeszcze kilka chwil ciesząc się zapachem, który właśnie roznosił się w mojej łazience. Wyszłam spod prysznica i chwyciłam za biały puchaty ręcznik, którym się wytarłam. Następnie położyłam go na grzejnik i chwyciłam za ubrania przygotowane wcześniej zakładając je od razu. Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, stwierdziłam, że dziś nałożymy nieco więcej korektora na doły pod moimi oczami. Tak w nocy zamiast spać czytałam. Położyłam się bardzo późno i spałam pewnie koło dwóch godzin. Westchnęłam i nałożyłam większy makijaż niż zwykle wcześniej jednak umyłam zęby i rozczesałam włosy zostawiając je rozpuszczone. Nim wyszłam z łazienki chwyciłam z szafki perfumy oczywiście o zapachu lawendy i rozpyliłam je w okolicach mojej szyi. Odłożyłam naczynko na miejsce i wyszłam z pomieszczenia od razu schodząc po schodach na dół. Moim celem było zrobienie kawy, tak więc od razu skierowałam się do kuchni i tak nalałam wody do czajnika, włączyłam go i chwyciłam po kawę w górnej szafce. Wyjęłam też mój jeden z ulubionych kubków i wsypałam tam dwie czubate łyżeczki kawy rozpuszczalnej. Zalałam ją wrzątkiem i podeszłam do lodówki po mleko by dolać je do napoju. Dodałam słodzik i sięgnęłam po słodką bułkę, którą kupiłam jeszcze wczoraj, miałam zamiar zjeść ją na kolacje. Coś nie wyszło. Wzięłam kubek i wyszłam na taras gdzie już czekał na mnie Bellami palący papierosa razem z Demonem pod jego stopami. Pies uniósł pysk i spojrzał na mnie zadowolony. Wzięłam także papierosa i odpaliłam go ciesząc się nikotyną w płucach.
- Pojedziesz ze mną na miasto? Chce jechać do Isabell bo chciała ze mną porozmawiać. - powiedział, a ja skinęłam jedynie głową na znak, że zrobię.
- Pojadę od razu po jakieś zakupy. - rzekłam, a on zgodził się ze mną.
- Wrócę... kiedyś. - powiedział Bellami i wyszedł z samochodu. Wywróciłam oczami nie zwracając na to uwagi. Nie obchodziło mnie, o której wróci. Chciałam jedynie jechać do sklepu i dziś odpocząć. Wyjechałam na ulicę i wyjęłam fajka z paczki i odpaliłam przez co prawie potrąciłam chłopaka przechodzącego przez ulice.
- Kurwa! - powiedziałam zła, zahamowałam natychmiast, a szlug wypadł mi z ust. Kurwa! Gdzie mój papieros! Chłopak spojrzał na mnie zły i przerażony, a ja poszukiwałam desperacko papierosa. Znalazłam! Był pod moim butem. Wzięłam go szybko i wywaliłam przez okno.
- Patrz jak jeździsz! - krzyknął do mnie, a ja spiorunowałam go spojrzeniem.
- Patrz czy coś nie jedzie! Miałam pierwszeństwo! - powiedziałam do niego otwierając okno do końca.

Luca? xD

9 kwi 2020

Od Ashtona CD Alayny

- To cud, że oboje żyjemy -poprawiłem dziewczynę rzucając jej spojrzenie, w którym jawnie widać było kogo winię za całą tę sytuację- I nie porwałem cię -kontynuowałem, bo obie kobiety wpatrywały się we mnie licząc na nieco więcej wyjaśnień.
- To co ja robiłam w twoim samochodzie?! -krzyknęła poszkodowana przesuwając się w stronę nieznajomej, która niczym superbohaterka zjawiła się tuż po katastrofie.
W sumie skrzydła to taka jakby peleryna, więc moja myśl nie była jedynie metaforą.
- Musiałem cię zabrać, bo po uderzeniu straciłaś przytomność -poczułem na sobie wrogie spojrzenia.
"Damski bokser" to była obelga wymalowana na ich twarzach.
- Nie! -zaprzeczyłem gwałtownie- chciałem uderzyć kogoś innego ale napatoczyłaś się pod rękę.. -teraz zamiast "damskiego boksera" dostanę zapewne łatkę "bandyty"- Ygh, nie ważne, co z nią robimy? -zmieniłem temat, bo z każdym słowem wyjaśnień czułem, że robię z siebie większego patusa.
- Nic ci nie będzie, z tego co widzę jesteś jedynie w szoku -wytłumaczyła wciąż otępiałej dziewczynie anielica- Boli cię coś?
- Chyba nieee -odpowiedziała przeciągle zastanawiając się nad odpowiedzią już w trakcie wypowiadania jej.
Wzrok białoskrzydłej spoczął na mnie studiując ciało z góry na dół w poszukiwaniu ran.
- Spoko, mam się świetnie -posłałem jej lekki uśmiech.
Nie był ironiczny. Ale szczery też nie do końca. Chyba najlepiej określiłbym go jako uśmiech ulgi, że nie jestem już sam w tym bagnie, bo zapewne nie byłbym w stanie uspokoić rozhisteryzowanej kobiety w pojedynkę.
- I tak musimy dostać się do szpitala, na wszelki wypadek powinni was zbadać.
Skrzydlata dziewczyna wstała i zerknęła na wrak samochodu za nami.
- Mieszkam niedaleko -mruknęła- czekajcie tu, zaraz przyjadę.
Nie czekała na żadne słowa zgody bądź sprzeciwu, szybkim krokiem oddaliła się w stronę domów. Wiedziała, że innego wyjścia nie mamy, chyba że marzy nam się kilkukilometrowy spacer w środku nocy.
- Chyba nie zamierzasz zgłosić tego na...
- Oh zamknij się -przerwała mi i siadła na krawężniku jak najdalej ode mnie.
Mimo, że wyglądała na złą to nie skierowała się do mnie plecami, a bokiem dając jasny sygnał, że nadal mi nie ufa.
- Nie zrobię tego. Ale tylko dlatego, że chcę cię mieć raz na zawsze z głowy -po jej słowach zapadła znacząca cisza i pewne było, że żadne z nas już się nie odezwie.
Nie chcąc tak stać jak kołek w niezręcznej atmosferze podszedłem do czarnego pickupa i wślizgnąłem się do środka. Skoro nie mam nic lepszego do roboty to opróżnię chociaż schowki zanim zabiorą auto na złom.
Większość z nich była prawie pusta. Paczka chusteczek, zapasowy komplet kluczy od starego mieszkania, zużyty zapach do wieszania na wstecznym lusterku... Właściwie mogłem to zostawić, schowałem tylko pęk kluczy do kieszeni, gdyż te akurat mogły się przydać. Rzuciłem wzrokiem na tylne siedzenie i w tym momencie dostrzegłem zbliżające się światła. Dziewczyna której imienia wciąż nie znałem podjechała do siedzącej na krawężniku nastolatki i pomogła jej wsiąść na tylne siedzenie.
Wyskoczyłem z auta na trawę i żwawym krokiem podszedłem do nich. Czułem jak powoli wraca mi humor i nawet rozbita maszyna przestawała sprawiać mi problem. Choć wiedziałem, że jej brak wiele mi utrudni.
- Ejj, czemu ona siedzi z tyłu? -rzuciłem unosząc w górę prawą brew- nie mam ochoty na powtórkę z duszenia.
Pasażerka z tylnego siedzenia posłała mi wrogie spojrzenie a grymas na jej twarzy świadczył, że nie zamierza nigdzie się przesiadać.
- Myślisz, że pozwolę ci siedzieć za mną i robić nie wiadomo co? Wolę cię mieć na oku -prychnęła i niczym obrażone dziecko zaplotła dłonie na klatce piersiowej.
- Naprawdę zamierzacie się teraz kłócić o siedzenie? -skwintowała anielica łagodnym lecz ponaglającym głosem.
Zająłem zatem miejsce obok kierowcy i z cichym trzaskiem zamknąłem drzwi. Przez pierwsze trzy minuty jazdy nikt się nie odzywał. Jedna udawała duże skupienie na drodze, natomiast druga zerkała na mnie z tylnego siedzenia ze zmarszczonymi brwiami.
- Fajne skrzydła... -w tym momencie zrobiłem pauzę czekając aż dziewczyna wypełni ją swoim imieniem.
- Alayna -odpowiedziała zmieniając wyraz twarzy na bardziej niepewny.
Zauważyła, że mój komentarz był ironiczny. Nie miałem na celu jej gnębić, jeszcze nic mi nie zrobiła. Po za tym sama perspektywa posiadania skrzydeł i latania wydawała się dość ekscytująca aczkolwiek...Były białe. I nie dało się nie skojarzyć jej z aniołem, a to od razu pozwoliło mi na przylepienie jej łatki grzecznej, posłusznej dziewczynki. Być może mylnie ale nic nie mogłem poradzić na te uprzedzenia.
- Ashton -wiedząc już, że towarzysząca nam nastolatka nie zamierza na mnie donieść, nie czułem potrzeby chowania swojego imienia.
Krótka chwila ciszy i z tylnego siedzenia dało się słyszeć niezbyt głośne mruknięcie.
- Charlotte.

8 kwi 2020

Od Delilah CD. Travisa

Usłyszawszy słowa bruneta uniosłam gwałtownie głowę, razem z barmanem, który nas obsługiwał. Gekon, bo taką ksywkę dostał mój towarzysz zmiany, spojrzał się na mnie i skinął delikatnie głową. Wbiłam baczne spojrzenie w jego oczy, w umyśle tocząc batalię o myśli. 
- Duh? Czemu tak na siebie patrzy... - zaczął Travis, jeśli wierzyć jego słowom, ale nie zdążył dokończyć zdania - posłałam mu karcące spojrzenie, nakazujące bezsprzeczne milczenie.
- Musimy porozmawiać w bardziej ustronnym miejscu - burknęłam do obu moich towarzyszy, po czym zeskoczyłam ze stołka, jedną ręką chwytając na wpół opróżniony kufel piwa, drugą zaś złapałam za nadgarstek chłopaka. Gekon rozejrzał się, najpewniej w poszukiwaniu szefostwa - wpuszczanie kogokolwiek do kantorka dla barmanów było wbrew zasadą, ale powszechnie było wiadomo, że nasz szef albo właśnie leży najebany w trupa, albo posuwa jakąś laskę, która albo nie chciała albo nie potrafiła się przed nim obronić. Na moje szczęście parę zadrapań lwimi pazurami i już było wiadomo, że do mnie nikt się nie zbliża. Barman skinął głową, po czym uniósł bar i wpuścił nas za niego. Pociągnęłam za nadgarstek Travisa, ciągnąc go za sobą przez obskurny, tak cudownie mi znany korytarz. Oh, jak dobrze było być w końcu w domu. 
Travis nie odezwał się ani słowem - wyglądał na zdenerwowanego, gdy podążał za mną, nadąsany, do kantorka, gdzie absolutnie nikt nie mógłby nas podsłuchać - już zadbałam o to z Gekonem, żeby tamto pomieszczenie było naszym swoistym azylem. Nawet szef nie miał do niego klucza, co czyniło te sześć i pół metra kwadratowego chyba najbezpieczniejszym miejscem w całym Noxwood. Kiedy weszliśmy do małego pomieszczenia, do moich nozdrzy od razu wdał się ten specyficzny zapach stęchlizny i taniego alkoholu. Uśmiechnęłam się półgębkiem, szorując dłonią z kuflem po obdrapanej ścianie w poszukiwaniu przełącznika światła. Gdy moje, nieco lepkie od napoju, palce natrafiły na fakturę, szybko ją przycisnęłam - w pomieszczeniu niemal od razu rozbłysło światło zapewniane przez pojedynczą żaróweczkę, wiszącą smętnie z sufitu na wątpliwej jakości kabelkach. Westchnęłam, widząc starą, zdezelowaną kanapę naprzeciw nas - parę sprężyn z niej wystawało, w paru miejscach była przedarta a na oparciu widniała rdzawa plama. Puściłam rękę Travisa, ówcześnie wciągając go do tego pomieszczenia. Zaryglowałam drzwi, trzy razy upewniając się, czy na pewno jest bezpiecznie, po czym podeszłam do kanapy. Odstawiłam kufel na stare panele, które swoje lata świetności miały już dawno za sobą, po czym schyliłam się i wsunęłam dłoń między kanapę a ścianę. Jeśli mieliśmy wystarczająco szczęścia, po ostatnim razie mogła tam zostać...
- Aha! - krzyknęłam triumfalnie, wyciągając na wpół opróżnioną butelkę średniej jakości whiskey. Obejrzałam się z uśmiechem na Travisa, który stał na środku pomieszczenia - ewidentnie nie czuł się szczególnie komfortowo w tym pomieszczeniu. W sumie, co się dziwić - sama z początku, widząc to miejsce, dostawałam ciarek, ale szybko przekonałam się, jak cudownie jest mieć taką oazę. - No nie patrz się tak, to nie hotel pięciogwiazdkowy - burknęłam do chłopaka, siadając z gracją na zdezelowanej kanapie. Po pomieszczeniu rozległ się głośny trzask - podskoczyłam lekko, rzucając meblowi podejrzliwe spojrzenie, po czym wzruszyłam ramionami - Może nie ma luksusów, ale przynajmniej jest alkohol i zapewniona dyskrecja, więc siadaj, nie marudź Travisie Sandersie - burknęłam, odkręcając butelkę i wlewając trunek do do połowy zapełnionego kufla piwa. Sanders spoglądał na mnie podejrzliwie jeszcze przez parę sekund, po czym westchnął i podszedł w moją stronę, siadając na przeciwległym rogu kanapy. Po pomieszczeniu ponownie rozległ się trzask, a kanapa zadygotała lekko. Westchnęłam, sadowiąc się wygodnie i podając chłopakowi butelkę, którą po chwili wahania przyjął ode mnie. Sama złapałam za kufel i wybiłam ćwierć zawartości na raz. Gorzki smak piwa zmieszanego ze słabą whiskey przyprawił mnie o gęsią skórkę. Otrzepałam się, po czym odstawiłam kufel i wbiłam wzrok w Sandersa. 
Przez parę chwil panowała cisza - ja wpatrywałam się w chłopaka, a on, opierając się łokciami o swoje kolana, co parę chwil przechylał butelkę, wlewając w siebie bursztynowy płyn. Kurcze, nawet zarumieniony od alkoholu i potargany po całonocnej eskapadzie wyglądał seksownie. Dlaczego zawsze po alkoholu stawałam się taka okropna?
- Więc...? - odezwał się chłopak, przerywając ciszę i moją wewnętrzną walkę. Westchnęłam, poprawiając się pod jego bacznym spojrzeniem. - Możesz mi powiedzieć, czemu Ty i ten facet za barem sfiksowaliście, gdy powiedziałem o bracie?
- Czy Twój brat ma na imię Josh? - zapytałam wprost, całkowicie ignorując pytanie chłopaka. Pilnie obserwowałam jego twarz, toteż od zauważyłam rollercoster emocji, które wywołało moje jedno, proste pytanie. W czekoladowych oczach w jednej chwili można było dostrzec radość, nadzieję, strach, niepokój - od tego widoku zakręciło mi się w głowi, taka mieszanka uczuć przecież nie mogła być zdrowa. 
- Tak! Znasz go? - Spytał szybko, wpatrując się we mnie oczami pełnymi nadziei. Zagryzłam wargę, spoglądając w dół, na moje stare, przetarte buty. Takiej odpowiedzi się obawiałam. Schyliłam się po kufel, by wziąć łyka, ale Sanders złapał mnie za nadgarstek, wylewając połowę cieczy na glebę.
- No i zobacz, co narobiłeś - fuknęłam, wyrywając nadgarstek z jego uścisku i dopijając resztkę napoju. Gorzki smak ponownie przepłynął przez moje gardło, przyprawiając mnie o dreszcze. Gdy kufel był pusty, odstawiłam go na posadzkę, po czym wstałam, w akompaniamencie jęku dezaprobaty ze strony starej kanapy. Travis patrzył się na mnie wyczekująco - w jego oczach wciąż widziałam tę nadzieję. Westchnęłam ciężko ze świadomości, że muszę tę nadzieję ugasić. - Tak, znam. A właściwie znałam, prawdopodobnie - mruknęłam cicho, wpatrując się w siedzącego przede mną chłopaka. Jego oczy stały się wielkie jak spodki, a z twarzy momentalnie odpłynął cały kolor. 
- Jakto... prawdopodobnie znałaś? - spytał szeptem, patrząc się na mnie niemal przerażony. Przełknęłam ślinę, wyciągając do niego rękę po butelkę. Chłopak wyglądał, jakby całkowicie wyłączył myślenie, a podanie mi napoju było tak automatyczne jak to tylko możliwe. Westchnęłam, biorąc spory łyk czystej whiskey, po czym zaczęłam snuć swoją opowieść.

Od Luki

Ochroniarz w ciemnym, granatowym stroju spojrzał na blondyna spod byka. Jego brązowe oczy błysnęły przez sekundę w blasku porannego słońca, lecz jednym ruchem zasłonił je daszkiem czapki. Przewrócił kartkę jakiegoś brukowca na druga stronę, uprzednio maczając palec na języku. Luce wydało się to obrzydliwe, ale nie potrafił ustalić, czy to przez fakt wkładania brudnych rąk w usta, czy widok szorstkiego języka obcego człowieka. Chłopak przełknął gęstą ślinę zalegającą w ustach i obrócił głowę w przeciwną stronę, na tablicę korkową. Wiszące na niej kartki i kolorowe ogłoszenia mocno kontrastowały z blado-brązową boazerią i szarym wystrojem korytarza. Na jednej z broszur widniał napis wytłuszczonym drukiem, głoszący jakże motywujące hasło wszystkich podobnych placówek „z nami wyjdziesz na prostą!”. Inny papierek zapewniał zaś o odpowiedniej ilości pracowników z jakże niezbędną tutaj wiedzą oraz doświadczeniem. Reklamy terapii rodzinnych, grupowych i prywatnych, rozpiska symptomów rozmaitych chorób i zaburzeń psychicznych, propozycje „jak namówić bliską mi osobę na przystąpienie do terapii”, a podobnych przykładów było znacznie więcej, na tyle, że szary korek był zasłonięty przez przypiętą na nim makulaturę. Blondyn westchnął cicho przez nos i przygryzł dolną wargę, co było oznaką niczego innego jak zniecierpliwienia. Krążył po korytarzu, mijając recepcję tam i z powrotem pod uważnym okiem stróża dopiero od czterech minut, lecz czas dłużył mu się nieubłaganie. Z jednej minuty robiły się trzy, a z trzech dziewięć; ogromna więc była radość Luki, gdy nadeszła ta długo wyczekiwana chwila. Szkoda tylko, że było to złudnym wrażeniem bycia u celu.
Zaraz po tym, jak drzwi do gabinetu znanego od dawien dawna doktora Berta otworzyły się, Luca stanął w miejscu, jakby miało mu to w czymś pomóc. W tej krótkiej ciszy wyczekiwał tylko zezwolenia na spotkanie się z matką i nawet nie kreował w świadomości myśli rujnujących mu tę szczęśliwą wizję kilkunastu minut. Postać lekarza zamknęła drzwi z taką delikatnością, jakby bał się o zniszczenie ich, lecz w jego postępkach wyczuwalna była inność. Siwiejąca już broda z pożółkłym od papierosów wąsem nie układała się w pozytywną krzywą, potocznie nazywaną uśmiechem, a z gardła nie wydobył się żaden chrapowaty dźwięk. Nic. Vasquez nie miał jednak zamiaru przerywać tej coraz to uciążliwej ciszy, będąc w głębi swojej, wbrew pozorom, naiwnej duszy pełnym nadziei. Ale coś, gdzieś z tyłu głowy szturchało go, szepcząc do ucha scenariusze, których nie chciał usłyszeć. Negatywne myślenie narastało, ściskając chłopaka za serce.
– Doktorze... – zaczął, lecz bezskutecznie. Próbę odezwania się przerwał mu nie tylko sam lekarz, ale i ojciec, który niemalże roztrzaskał w drobny mak szklane drzwi, przez które wszedł. Tuż za nim, wbiegł Marco, wyraźnie przejęty zachowaniem taty.
Luca na widok ojca napiął wszystkie mięśnie i cofnął się o kilka kroków, gdyż ten natarł na niego, jakby miał się nie zatrzymać. Na całe szczęście, najstarszy z synów w porę zatrzymał Leonarda, łapiąc go za ramie. Nie było niczym dziwnym, że owa dłoń szybko została odtrącona.
Przez sekundy liczone na palcach jednej ręki ojciec i syn wymieniali miedzy sobą spojrzenia, prowadząc pewnego rodzaju grę, której zwycięzcą nie mógł być nikt inny jak Jego Ekscelencja. Blondyn przełknął ślinę i z lekko zmarszczonymi brwiami patrzył na ogromną postać przed nim. Mimo wrzącej ze złości krwi w żyłach nie miał zamiaru zniżyć się do poziomu padre, wręcz przeciwnie. W momencie, w którym chłopak mógłby spuścić swoje emocje ze smyczy, odpuścił, odwracając wzrok. Napięcie, mimo tego drobnego i pozornie kończącego niewidzialny spór gestu wcale nie zelżało. Pełnym rozsierdzenia głosem, Lou dostał polecenie wyjścia ze szpitala i znalezienia samochodu, więc nie chcąc awantury, jak pies z podkulonym ogonem opuścił miejsce.
Nie minęła sekunda, a u jego boku znalazł się brat.
– Nie gniewaj się na niego. – Marco zaczął ostrożnie, doskonale zdając sobie sprawę z niezadowolenia, a wręcz żalu Luki. – Jest jaki jest – westchnął. – Musimy to przeczekać.
Dwudziestolatek zatrzymał się nagle. Przygryzł policzek i sięgnął do kieszeni luźnej bluzy po paczkę papierosów, by wyciągnąć sztukę i odpalić, wahając się przed tym. Nie chciał zostawiać brata z niczym, lecz zaistniała sytuacja zniechęciła go do rozmów, nawet z kimś, kogo śmiało uważa za przyjaciela. Miał żal również do niego, za to, że po kilku tygodniach nieobecności zjawia się nagle i to w towarzystwie człowieka reklamującego się jako złoty opiekun i głowa rodziny.
– Jasne – powiedział bezsilnie i pokiwał lekko głową, a żeby nie zostawiając brata z niczym i dać mu do zrozumienia, że niekoniecznie ma ochotę na rozmowy, zwłaszcza te moralizatorskie, oznajmił, że w domu zjawi się dopiero pod wieczór. Nie spotkał się z żadnym protestem czy próbą zatrzymania go na miejscu, wiec włożył do uszu słuchawki, które zostały mu zwrócone zanim opuścił szpital i z krzywą propozycją uśmiechu na pożegnanie po prostu poszedł w swoją stronę.

jeśli ktoś ma ochotę, na wątek z Luką, to proszę bardzo :x 

Nowy członek - Katfrin Victoria Salvadore!

Katfrin Victoria Salvadore | 24 kwietnia 2058 r. | autor: Katfrin. [discord]

Od Alayny CD. Amandy

Wybór herbat w kawiarni mnie zadziwił. Z jakiegoś powodu nigdy nie spodziewałabym się lokalu z wykwintnymi napojami. Zaekneth wydawali się bardziej typem mocnych drinków alkoholowych, jednak najwyraźniej wiele osób wyłamywało się ze schematu. Uśmiechnęłam się do kelnerki.
– Białą herbatę z brzoskwinią oraz kwiatem pomarańczy, poproszę – powiedziałam.
Moja siostra zachichotała pod nosem. Zmroziłam ją spojrzeniem, chociaż też lekko się uśmiechnęłam. Preferencje herbaciane się nie zmieniają tak łatwo.
– Zieloną herbatę z meksykańską miętą – poprosiła Amanda, wciąż lekko chichocząc.
Dziewczyna skinęła głową, po czym odeszła lekko stukając obcasami. Rozejrzałam się uważnie po lokalu. Wydawał się raczej pusty, a wygląd miał dość obskurny. Na pewno przydałby się tu porządny remont.
– Czym się teraz zajmujesz? – zapytała Amanda.
Zmarszczyłam brwi, nieco zdziwiona. Moja siostra bliźniaczka od dawna nie wykazywała zainteresowania moimi poczynaniami. Jej zdaniem marnowałam swój dar, który sama uznawałam raczej za przekleństwo. Oprócz tego byłam pozbawioną własnego zdania ciepłą kluchą. Powiedzenie to używałyśmy już od wielu lat, a zapoczątkowało je danie naszej babci. Taka przynajmniej była wersja ciekawa, bo faktycznie musiałyśmy podchwycić to stwierdzenie z jakiegoś filmu czy serialu.
– Pracuję w szpitalu – powiedziałam. – Na razie jestem bardziej pomocniczą pielęgniarką, ale w zamyślę mam zostać wyszkolona na lekarza.
Usta Amandy wygięły się w drwiącym uśmiechu.
– Moja mała siostrzyczka, chcąca pomagać ludziom dookoła i czynić dobro? Któż by się mógł spodziewać... – zakpiła.
Znów zmarszczyłam brwi. W towarzystwie siostry ostatnio zdarzało mi się to zbyt często. Jej wypowiedź jednoznacznie przeciekała sarkazmem. Najwyraźniej uważała mnie za tchórzliwą oraz nudą. Chociaż z pierwszym określeniem mogłam się zgodzić, drugie było trudniejsze do przełknięcia.
– Przynajmniej mam jakieś ambicje – fuknęłam zirytowana, po czym kontynuowałam już spokojniejszym głosem. – Praca w barze? Naprawdę? Ciekawe co by matka powiedziała...
Przywoływanie matki było argumentem poniżej pasa, sama o tym wiedziałam. Kiedy zauważyłam urazę w oczach Amandy, od razu pożałowałam swoich słów. Z nas dwóch to ona bardziej dotkliwie przeżyła śmierć rodziców. Chociaż mi oczywiście również było ogromnie przykro, u mojej siostry nastąpiło jakieś głębokie, wręcz fundamentalne poruszenie.
Dziewczyna już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, kiedy podeszła do nas kelnerka.
– Biała herbata – postawiła przede mną wielki parujący kubek. – Oraz Zielona – na stole przed Amandą również pojawił się kubek. – Smacznego!
– Dziękujemy bardzo – uśmiechnęłam się do kobiety.
Kiedy znów zostałyśmy same, moja bliźniaczka przemówiła.
– Matka... – przełknęła ślinę, bo najwyraźniej ciężko jej było wymówić to słowo. – ...nigdy nie spodziewała się, że zostaniemy aniołami. Nigdy nie pozwoliłaby nam dać się kontrolować oraz wyznawać cudze ideały. Przede wszystkim nigdy nie zgodziłaby się, żeby ktoś nas definiował. Byłyśmy całych ich światem, rodzice pragnęliby tego co najlepsze. Dla nas obu – rozgoryczona wzięła łyk herbaty.
Podążyłam jej śladem, jednak nie zgadzałam się w pełni z jej wypowiedzią.
– Bezsensowne narażanie się na niebezpieczeństwo, a także marnowaniu swojego życia na chowanie się nie są tym, czego którekolwiek z nich dla nas pragnęło – powiedziałam cicho.
Naszą wymianę zdań przerwał podmuch wiatru, który wdarł się do kawiarni wraz z otwarciem drzwi. Stał w nich jakiś obcy mężczyzna, który najwyraźniej jednak znał Amandę. Nie spuszczając z niej wzorku, dosiadł się do naszego stolika.

Amanda?

6 kwi 2020

Od Syvile

Chmurki zwinnie pomykały po niebieskawym niebie. Lekki powiew wiatru kołysał w rytmicznym tempie skrawki trawy, której odcień przypominał o tym ciepło-zielonym obrusie babci. Syville leżała w bluzce na ramiączka, wtulając gołe ramiona w ziemię. Ciepłe słońce przyjemnie grzało w nos. Zwróciła twarz w stronę rówieśniczki, mrużąc jedno oko. Złapała kosmyk jej włosów, obserwując jak pięknie mienią się w świetle słońca. „Kocham ją”, pomyślała. Nie widziała jej twarzy. Nigdy. Na próżno wytężała wzrok, byleby zobaczyć chociaż zarys. Nie wiedziała również jak ma na imię. Krótkie wzdychnięcie. Syville wstała powoli, gdy rudowłosa zniknęła. Stała samotnie na polanie, wpatrując się pustym wzrokiem w niebo. Zaczęła iść. Najpierw powoli, krok za krokiem. Z sekundy na sekundę coraz bardziej przyspieszała, aż do momentu gdy skakała z nogi na nogę, jednocześnie kręcąc się wokół własnej osi. Upadła. Leżała w bluzce na ramiączka, wtulając gołe ramiona w ziemię. Ciepłe słońce przyjemnie grzało w nos. Zwróciła twarz w stronę rówieśnika, mrużąc jedno oko. Złapała kosmyk jego włosów, obserwując jak pięknie mienią się w świetle słońca. „Kocham go”, pomyślała. Nie widziała jego twarzy. Nigdy. Na próżno wytężała wzrok, byleby zobaczyć chociaż zarys. Nie wiedziała również jak ma na imię. Syville wstała, gdy rudowłosy zniknął. Potem był tylko huk.
~
Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Zaspanym wzrokiem przejechała po bladych ścianach. Kolejno prawa i lewa ręka powędrowała do jej oczu, licząc na to właściwe przebudzenie. „To nie ten dzień” - mruknęła do siebie niezadowolona, wysuwając blade nogi spod kołdry. Zegar wskazywał godzinę siódmą. Dziewczyna kontynuowała swój wewnętrzny monolog - „Trochę późno”, pomyślała. Każdy jej poranek w Brightville rozpoczynał się od śniadania, codziennie z inną szychą. Jednak jeśli to był sposób na szybką wymianę plotek i podpieranie dobrej reputacji, to Syville była gotowa to znieść. Włożyła więc na siebie elegancką koszulę i wyszła ze swojego małego domku, by udać się do altanki. Zasiadła obok swojej ciotki, uprzednio witając się z Panią Sanders. Ujęła w dłonie porcelanową filiżankę, wlepiając swój wzrok w niezruszoną taflę herbaty. Ujrzała w niej dwie postaci, jednak zanim zdążyła zdać sobie z tego sprawę, ciotka ją rozkojarzyła.
- Syville. Nie założyłaś rękawiczek. - Ich oczy się spotkały, po czym dziewczynę zalała fala strachu.
- Przepraszam ciociu Marlene, zapomniałam. - na tym konwersacja się skończyła. Pośpiesznie wstała od stolika i udała się z powrotem do domku. Po przekroczeniu progu zacisnęła mocno pięści. Była wściekła. Gdyby przez kontakt z filiżanką straciłaby ponownie panowanie nad sobą, zapewne zostałaby ukarana za niezastosowanie wymaganych zasad bezpieczeństwa. To ją właśnie denerwowało w Brightville. Chore uzależnienie ludzi od ograniczania zdolności do minimum. Po naciągnięciu na ręce długich rękawiczek, jej uwagę przykuł plakat propagandowy. Dziwne, nie było go tu wcześniej. Wydało się to Syville bardzo podejrzane. Podeszła jednak i podniosła go powoli, uważnie próbując rozszyfrować napisy. Bez skutku. Przez myśl przeleciała jej bardzo niestosowna myśl. Jednak zbyt długo się powstrzymywała. Wyjrzała przez okno, sprawdzając czy nie grozi jej przyłapanie. Zasłoniła okna, po czym pobiegła do swojego pokoju. Założyła długą, czarną suknię i powoli zdjęła jedną rękawiczkę. Chwila zawahania. Co jeśli to niewłaściwe? Co jeśli ktoś się dowie? Zawiesiła rękę nad plakatem. Jaka była szansa, że plakat coś jej powie? Może jest zbyt naiwna? Gdy kontemplowała nad właściwym wyborem, zorientowała się że jej ręka już dawno spoczywa na papierowym materiale. Jej serce znacznie przyspieszyło. Czekała. Czekała na TO coś. Jednak nic się nie stało. Rozejrzała się po pokoju. Ten sam spokój. Żadnych wspomnień. Nagle cała ekscytacja i lęk ją opuściły. Zostało rozczarowanie. Spojrzała znów na plakat. Jednak zniknął. W ręce trzymała czyjeś zdjęcie. Prędko je upuściła, przysuwając się pod ścianę. Jej oczom ukazały się dwa cienie. Cienie kobiety i mężczyzny. Ukazały się przez świeczkę, która pojawiła się tuż po upuszczeniu fotografii. Syville przeszyły dreszcze. Powoli podeszła do ściany, na której się znajdowały. Wyciągnęła drżącą rękę w ich stronę, zamykając oczy.

Od Alayny CD. Ashtona

Chociaż czas spędzony w szpitalu bardziej przypominał staż niż pracę, kiedy wychodziłam w rześkie powietrze wieczoru, byłam wykończona. Nawet wlane we mnie niecałą godzinę temu dwie kawy zdawały się mało skuteczne w odpędzeniu mojego znużenia. Długie dyżury, które wymagały nieustannego stania na nogach, zaczynały mi coraz bardziej ciążyć. Mając w planie zajść jeszcze wieczorem do ośrodka treningowego, skierowałam swoje kroki do kawiarni. Znajdowała się ona mniej więcej w połowie drogi między moim mieszkaniem a szpitalem, więc często chodziłam tam przed pracą. Byłam tam już stałym klientem, często zostawałam parę minut na rozmowę ze sprzedawczynią. Urocza starsza pani traktowała mnie niemal jak swoją własną wnuczkę. Gdy pchnęłam drzwi do lokalu rozległ się cichy dzwonek. Zza lady spoglądały na mnie ciepłe oczy o przyjemnym odcieniu orzecha laskowego.
– Witaj kochanie – z szerokim uśmiechem przywitała mnie sprzedawczyni. – Masz dobre wyczucie czasu, właśnie miałam zamykać.
– Dobry wieczór Pani Andrews – odwzajemniłam uśmiech. – Poproszę to co zwykle.
Kobieta westchnęła zrezygnowana.
– Psuć smak tak doskonałej czarnej kawy cukrem... – teatralnym gestem nalała kawę z dzbanka do papierowego kubka.
Podałam kobiecie banknot, a gdy wręczyła mi resztę, jak zwykle wrzuciłam ją do stojącego na blacie słoiczka z napiwkami. Monety brzęknęły cicho. Ekspedientka pomieszała kawę, a potem podała mi parujący napój.
– Dziękuje! Do zobaczenia jutro – powiedziałam, idąc do drzwi.
– Bądź zdrów dziecino – pomachała mi na pożegnanie.
Gdy wychodziłam, po raz kolejny zabrzmiał dzwonek. Powoli ruszyłam do domu, rozglądając się wokół. Wieczór był całkiem przyjemny, więc sącząc ciepłą kawę postanowiłam pójść nieco okrężną drogą. Ostatnio często nawiedzające mnie bóle głowy sugerowały, że zbyt mało czasu spędzam na świeżym powietrzu. W domu zazwyczaj miałam uchylone okna, jednak to było coś innego. Mój apartament miał również balkon, ale zwyczajnie bałam się na niego wychodzić. Z rozmyślań wyrwał mnie huk, który rozległ się nieopodal. Na moment wszystko zamilkło, a później rozległ się głośny alarm samochodowy. Po takich dźwiękach mogłam wywnioskować, że nieopodal zdarzył się wypadek. Pognałam w kierunku, gdzie spodziewałam się rozbitego samochodu, napędzana myślą, że komuś mogła stać się krzywda. Dotarcie na miejsce zdarzenia zajęło mi zaledwie parę minut. Ogarnęłam wzrokiem sytuację. Koło wraku pojazdu stał chłopak, próbując otworzyć tylne drzwi. Drobna dziewczyna znajdująca się na siedzeniu zdawała się nieprzytomna.
– Co się stało? – podeszłam do chłopaka, zauważając przy tym że chociaż musiał siedzieć z przodu, nie miał żadnych obrażeń.
– Nic jej nie jest – mruknął, jakby zirytowany że się wtrącam w nie swoje sprawy. – Wszystko było w porządku po wypadku, potem nagle zemdlała.
Przyjrzałam się uważnie poszkodowanej. Ciemne włosy opadały na bladą twarz.
– To prawdopodobnie szok – stwierdziłam. – Koniecznie trzeba ją stamtąd wyciągnąć.
– A co ja niby robię? – zerknął na mnie zirytowany, przy czym zlustrował z zainteresowaniem moje skrzydła, ale ich nie skomentował.
Zanim udało nam się otworzyć zmiażdżone drzwi samochodu, upłynęło parę minut. Ostatecznie chłopakowi udało się wyważyć, co poskutkowało tym, że prawie wyleciały z zawiasów. Nie wyglądał na specjalnie mocnego, ale najwyraźniej miał silne ramiona. Wspólnie wyciągnęliśmy pasażerkę na pobliski trawnik. Zorientowawszy się w sytuacji, powiedziałam do mojego towarzysza:
– Potrzymaj jej nogi w górze.
Chyba nie przywykł do przyjmowania cudzych poleceń, ale się nie kłócił. Delikatnie złapałam twarz dziewczyny i klepnęłam ją leciutko w policzek. To zadziałało błyskawicznie, sugerując że dziewczynie prawdopodobnie rzeczywiście nic poważnego się nie stało. Usiadła tak gwałtownie, że musiało jej się zakręcić w głowie. Wzięła kilka głębokich wdechów, po czym zaczęła wyrzucać z siebie słowa.
– Ten psychol mnie porwał! Musisz mi pomóc! To cud, że jeszcze żyję! – przerwała, wpatrując się we mnie wielkimi oczami.
Nie rozumiejąc dokładnie co się dzieje, spojrzałam tylko na chłopaka. Wzruszył ramionami, po czym ukucnął koło mnie. Patrzyłam na zmianę na nich oboje, czekałam na dalsze wyjaśnienia.

Ashton?
@GT - Tyler