Nigdy nie byłem typem człowieka, który słysząc złe wieści lub... cóż, mając po prostu spaprane życie, sięga po butelkę mocnego trunku i zapomina o wszystkim, co się dookoła niego dzieje, zalewając się – mówiąc wprost – w trupa. W tym momencie, trzymając w dłoni butelkę whiskey, ta opcja wydawała mi się najmniej rozsądna, dlatego też, o zgrozo – najlepsza. W tej jednej sekundzie nie miałem ochoty na cokolwiek innego, a kantorek przestał wyglądać aż tak odpychająco.
Przez tak długi czas traciłem cenne sekundy życia na przenoszenie się coraz to dalej na południe miasta w poszukiwaniu braciszka, a tymczasem okazało się, że ten pieprzony idiota znajduje się w zupełnie przeciwnym kierunku. Jak tylko w końcu go odnajdę, skopię mu dupę.
Przyglądałem się Delilah, kiedy siedziała na fotelu u zaprzyjaźnionego tatuażysty. Po raz kolejny wnętrze budynku bynajmniej nie przyciągało uwagi swoim wyglądem. Ba, wyglądało nawet jeszcze gorzej – w kątach sufitu dostrzec można było rozrastający się grzyb, który zapewne stawał się głównym sprawcą silnego zapachu stęchlizny kującego w nozdrza już przy pierwszym kroku postawionym w lokalu.
– Czy wy już naprawdę nie macie co robić... Cholera, serio? – mruknął tatuażysta, nawet nie kryjąc swojego zażenowania na myśl o naszych planach wtargnięcia na bal. Kończył właśnie przemywać dziewczynie prawy nadgarstek, po czym okręcił się na zardzewiałym, ubrudzonym taboreciku i sięgnął po sporych rozmiarów igłę. Dość realistyczne metody jak na stworzenie czegoś, co ma zniknąć w przeciągu trzech dni. Spojrzałem na walającą się po pomieszczeniu zmiętoszoną ulotkę, po czym podniosłem ją, z trudem kryjąc uśmieszek, który wkradł się na moją twarz w pierwszej chwili po dostrzeżeniu grafiki widniejącej na zwitku papieru.
– Walają się wszędzie, nawet tutaj, w Noxwood ich nie brakuje, o zgrozo... – Tatuażysta odezwał się po raz kolejny w akompaniamencie gestu przewracanych z poirytowaniem oczu.
Przyjrzałem się ulotce nieco uważniej, pragnąc poznać autora tego niebywałego dzieła. Rozproszony na całą szerokość napis tego jakże wyniosłego wydarzenia został dość niedbale (ale skutecznie) przerobiony na hasło głoszące: Wielki Żal Maskowy!, natomiast sylwetka prezydenta miasta we własnej osobie została wzbogacona o drobne detale, takie jak dziury w papierze w miejscu oczu oraz... ekhm, a także domalowane czarnym długopisem wąsy. Zaśmiałem się mimowolnie, podnosząc wzrok na towarzyszy. No dobra, zaczynam zyskiwać o wiele większą sympatię dla ludzi z tej frakcji. Przeniosłem wzrok na nadgarstek Delilah, na którym malował się już prawie skończony symbol. Zbliżyłem się nieco, uważnie obserwując nawet najmniejszy ruch dłoni mężczyzny wykonującego tatuaż.
– Jakim cudem tatuaż... tak po prostu zniknie po trzech dniach, skoro wprowadzasz tusz pod skórę? – spytałem, odruchowo mrużąc oczy.
– Cóż... – mężczyzna zawahał się – mam kumpla, który... no, można powiedzieć że ma dość nietypową moc, a ta czarna substancja, którą wydziela... jako skutek uboczny... okazała się być świetnym materiałem do tego typu rzeczy - pochodzi od człowieka, więc jest dla niego nieszkodliwa, w dodatku nietrwała, po jakimś czasie się wchłania. – Widać, że tłumaczenie przychodziło mu z ledwie skrywaną trudnością. Fakt faktem, zamiast mnie uspokoić, raczej zasiał w mojej głowie jeszcze większe wątpliwości, ale rozsądek i dość zmieszana mina mężczyzny dowodziły temu, że nie warto pytać o szczegóły - pragnąłem jednak jeszcze zasnąć w nocy.
Choć tak właściwie nie potrzebowałem tatuażu na prawym nadgarstku, gdyż – cóż za wyróżnienie! – Midmirejczycy mieli wstęp na Wielki Bal Maskowy, to jednak jednogłośnie z Delilah stwierdziliśmy, iż korzystniej dla nas będzie, jeśli oboje wcielimy się w członków Brighville. Oczywistym było, iż wtedy inni należący do tej frakcji będą w naszym kierunku bardziej przychylni, a i może – uda nam się wyciągnąć od nich jakieś cenne informacje. Ponoć mają dość słabe do picia głowy i już jeden kieliszek szampana może nieznacznie zakręcić im w głowie. Może rozpląta też nieco ich języki. Zanim do tego jednak dojdzie, pozostała jeszcze kwestia dotarcia do Brightville i przejścia z powodzeniem przez bramki wprost do ich świata.
– Dotarcie do Waterside Circle to raczej nie problem, mamy w końcu... samochód – mruknęła Delilah, spoglądając na stojącego w cieniu budynku starego rzęcha. – Dobra, to jednak jest problem. – Dziewczyna przejechała dłonią po twarzy i wywróciła oczami, spuszczając zażenowane spojrzenie ze starego pojazdu, po czym zbliżyła się do niego i usiadła na masce. W jednej chwili samochód wydał z siebie donośny zgrzyt, a Delilah podskoczyła jak oparzona. – Szlag!
– Ej, ale bez takich! – zaśmiałem się cicho. – Nasz koleżka jeszcze nam się przyda.
– Na pewno nie możemy dojechać nim aż na północ. Już przy pierwszej okazji, choćby w Onchester, zgarną nas i nie dość, że wlepią mandat za poruszanie się tym gównem, to jeszcze z pewnością nas przeszukają – warknęła jasnooka, klnąc pod nosem na Brightvillowskie władze.
– To prawda – przytaknąłem, nie tracąc jednak tego błysku w oczach, który nie opuszczał mnie od momentu pojawienia się w mojej głowie pomysłu odbicia mojego brata z więzienia. – Ale możemy dojechać nim na względnie bezpieczną od tych popierdoleńców odległość, a potem...
– ...pojechać metrem – dokończyła dziewczyna, a na jej twarz wkradł się promyk nadziei, a także pewnego rodzaju ulga, iż nasz plan... w rzeczy samej zaczynał jakkolwiek jakiś plan przypominać.
Po raz kolejny zająłem miejsce pasażera, a to Delilah przejęła rolę kierowcy. Pędziliśmy (to znaczy: jechaliśmy z maksymalnie bezpieczną dla tego złomu prędkością, która zapewniała, że nie rozpadnie się on na drobne części) po ekspresówce, kierując się prosto na północ. Plan, choć w głowach wydawał się być idealnie zorganizowany od A do Z, w rzeczywistości na pewno przejdzie wiele modyfikacji, a w dodatku okaże się bardziej niebezpieczny i zagmatwany, aniżeli w naszej wyobraźni. Wydawałoby się jednak, że schody rozpoczną się dopiero przy wejściu na bal, gdyż nawet i nocleg w Waterside Circle udało nam się zorganizować. Jak?
...Nie byłem pewien, czy Zoe będzie chciała ze mną rozmawiać, kiedy zda sobie sprawę, że dzwonię do niej tylko z prośbą o przysługę. I to o jaką przysługę. Zgodziła się jednak po kilku sekundach milczenia i ujęła to mniej więcej tak:
– Dla ciebie wszystko, Travis. Przecież nadal jesteś dla mnie bardzo ważny.
Zoe zawsze była moją dobrą przyjaciółką, zaraz obok Jacoba. Przed Radiacją nasz kontakt był bardzo dobry, ba – widywaliśmy się prawie że codziennie, lecz później... Wszystko się zmieniło. Wybór innych frakcji znacząco oddalił nas od siebie, a każdy obrał nową ścieżkę życia, którą zamierzał się kierować.
– Była dziewczyna? – zaśmiała się Delilah, kiedy zakończyłem połączenie z moją rozmówczynią. Najwidoczniej głośnik w moim telefonie wydawał tak donośny dźwięk, że nawet trzaski wydawane przez pojazd nie były w stanie go zagłuszyć. Spojrzałem na jasnooką pytająco, marszcząc przy tym brwi.
– Byliśmy przyjaciółmi – mruknąłem w swojej obronie, spuszczając z rozbawionej dziewczyny zirytowane spojrzenie. – Co cię tak bawi?
– Wy faceci jesteście tacy niekumaci. Aż mi jej szkoda. – W jej głosie nadal najbardziej słyszalna zdawała się być nuta rozbawienia, oczywiście, ale miałem wrażenie, że coś mi umyka. A teraz dodatkowo zasiała w mojej głowie dodatkową niepewność. Od tego momentu słowa Zoe odbijał się od ścian mojego zakutego łba jeszcze głośniej, niż zaledwie parę sekund wcześniej. Dzięki, Delilah.
Złom, którym się poruszaliśmy, zostawiliśmy na jakimś starym parkingu przy opuszczonej budce z kebabem, obok której znajdowało się jedno z tych nieoznakowanych zejść do tuneli prowadzących na stację metro. Podróż podziemną tubą upłynęła nam szybciej, niż przypuszczałem. Większość trasy spędziliśmy w milczeniu, siedząc jak na szpilkach i starając się nie zwracać na siebie uwagi przesadnym rozglądaniem się dookoła czy wbijaniem wzroku we wsiadających podróżujących. Nie sądziłem, że będę czuł się tak nieswojo. Tymczasem kiedy tylko znaleźliśmy się w obrębie terenów Waterside Circle, poczułem dziwny ścisk w żołądku, a w dodatku – miałem wrażenie, że to teraz we mnie wbijany jest wzrok innych osób. Choć tak naprawdę mój niepokój był nieuzasadniony, gdyż jako członek frakcji Midmire również mogłem bez większych problemów poruszać się po tych terenach, to jednak mimowolnie moja lewa dłoń powędrowała w kierunku drugiej ręki, nerwowo pocierając prawy nadgarstek. Z drugiej jednak strony mój żołądek wypełniło dziwne ciepło (trochę podobne do tego, które towarzyszyło mi po wypiciu whiskey, cóż...) i uczucie spokoju – cholera, dobrze, że nie zdecydowałem się zostać jednym z Brightvillejczyków.
Przedostatnia stacja metro była naszą docelową.
– Chodź, wysiadamy – zwróciłem się w końcu do Delilah i chwyciłem ją kurczowo za rękę, kierując się prosto do rozsuwających się drzwi.
Delilah?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz