23 kwi 2020

Od Noah

Obejrzałem się w lustrze raz jeszcze, wygładzając nieistniejące zagniecenie na koszuli z przodu. Z westchnięciem przeczesałem włosy, po czym poprawiłem uporczywą, czarną muszkę, która znajdowała się wokół mojej szyi - właściwie bez większego powodu, biorąc pod uwagę to, że naprawdę słabo odznaczała się na tle równie czarnej koszuli. Zostałem jednak zmuszony do noszenia tej beznadziejnej rzeczy - Sophie, prywatna krawcowa mojego ojca, która wykroiła dla mnie tę koszulę oraz pasujące do niej kolorem spodnie wraz z kamizelką, posyłała mi lodowate spojrzenie za każdym razem, gdy tylko próbowałem ściągnąć to ustrojstwo z siebie. Ściągnąłem maskę, zdobioną złotem po bokach i ciemną w środku - była atrakcyjna i dodawała tajemniczości wyglądu, ale czułem się z nią podobnie jak z muszką - coś czułem, że długo z nią nie wytrzymam.
Spojrzałem na komórkę, sprawdzając szybko godzinę - serce zatłukło mi niemiłosiernie, gdy na zegarku zauważyłem osiemnastą trzydzieści dwie. Za dwadzieścia osiem minut byłem umówiony ze swoją partnerką na bal, a przecież droga do niej to było co najmniej dwadzieścia minut drogi. Co prawda, kobieta była ostatnią osobą, która mogłaby być na mnie zła o taką głupotę, ale nie znoszę się spóźniać. 
Naprędce chwyciłem marynarkę, przewieszoną przez krzesło oraz maskę, leżącą na biurku, i ruszyłem w stronę wyjścia. Szybkim krokiem zbiegłem ze schodów, po prawej stronie mijając salę balową, w której praca wrzała na dobre. Westchnąłem pod nosem, już prawie docierając do garażu, gdy nagle zatrzymał mnie głos mojego ojca.
- Gdzie się wybierasz, Noah? - zatrzymałem się w półkroku, zamykając oczy i wykręcając nimi pod powiekami. Odwróciłem się na pięcie, unosząc brew. 
- A interesuje Cię to z jakiego powodu? - fuknąłem, kręcąc głową i przytupując nogą. Spojrzałem z ukosa na zegarek i totalnie wyłączyłem się z tego, co mówił do mnie ojciec. Cholera jasna, miałem dwadzieścia trzy minuty na dotarcie na miejsce. Westchnąłem poirytowany i przerwałem ojcu w pół zdania. - Nie martw się, Twoja maszynka do prania mózgu będzie tu na czas. - Po tych słowach przyspieszyłem kroku i, nawet nie oglądając się za siebie, wkroczyłem do garażu.


Pod dom Medicine zajechałem cztery minuty przed czasem. Rzuciłem wzrokiem na modernistyczny budynek - czy mi się wydawało, czy w oknie mignęła mi tak znajoma sylwetka? Pokręciłem oczami, ściągając okulary przeciwsłoneczne z nosa i kładąc je na fotelu obok, zaraz obok muszki. Tak jak podejrzewałem, nie wytrzymałem z nimi zbyt długo - jak tylko rezydencja mojego ojca zniknęła mi ze wstecznego lusterka, rozłupałem tą przeklętą rzecz i rzuciłem na fotel pasażera, rozpinając przy tym dwa guziki pod szyją.
Otworzyłem lusterko i spojrzałem na swoją twarz - jazda kabrioletem sprawiła, że włosy mi się zmierzwiły, ale nie zważałem na to specjalnie mocno. Przejechałem po nich dłonią, po czym rzuciłem spojrzenie na zegarek. Uśmiechnąłem się lekko, po czym wysiadłem z samochodu, obszedłem jego przód i przysiadłem na masce, wpatrując się z wyczekiwaniem w stronę drzwi mojej Pani Doktor.
Punkt o 19 drzwi stanęły otworem, a z ich mroku wyłoniła się Medi we własnej osobie. Uśmiechnąłem się do niej ciepło, nawet nie chcąc przyznawać się do mocnego ukłucia w sercu na jej widok. Jej wzrok powędrował wzdłuż ulicy, jakby czegoś szukał, po czym zatrzymał się na mnie. Uśmiechnęła się do mnie, podwijając długą spódnicę swojej oszołamiającej, bordowej sukni i ruszyła w moją stronę. 
Nim się obejrzałem, byłem praktycznie przy niej - jakby moja koordynacja ruchowo-myślowa sama z siebie postanowiła wykonać instynktowne kroki w stronę kobiety. Spotkaliśmy się w połowie jej niewiarygodnie wielkiego trawnika - wiele razy zastanawiałem się, dlaczego nie zajęła się swoim ogródkiem.
Stając przed kobietą uśmiechnąłem się do niej szelmowsko, łapiąc ją za dłoń i kłaniając się jej, po czym złożyłem na wierzchu jej dłoni delikatny pocałunek. Medicine zachichotała, po czym dygnęła wdzięcznie w moim kierunku.
- Jednak Pan po mnie przybył, Panie Hensley - odezwała się, gdy puszczałem jej dłoń i prostowałem się, podając jej swoje ramię. 
- Jakże śmiała Pani w to wątpić, Panno Havilliard, bez Pani nie byłoby zabawy. - odparłem, docierając do mojego mustanga. Otworzyłem drzwi pasażera, nachylając się przed nimi naprędce, by zabrać z siedzenia muszkę, maskę i okulary. Medicine zaśmiała się, rzucając mi spojrzenie spod rzęs.
- A zastanawiałam się, ile wytrzymasz pod muszką - mruknęła, siadając w siedzeniu. - Dawałam Ci max 5 minut - dodała. Zaśmiałem się głośno, okrążając samochód i siadając obok niej w miejscu kierowcy. 
- Dokładnie, były to jakieś cztery minuty - rzuciłem, odpalając samochód. Ryk silnika zagłuszył śmiech Medi. 
---
- Napijesz się czegoś? - spytałem, wchodząc z Medicine na salę. Wokół nas była już spora sumka ludzi przebranych w niebotycznie drogie ubrania, rozmawiających o polityce, o tym, jak hojny jest nasz prezydent, czy też jak bardzo gardzą członkami Zaekneth. Zaśmiałem się pod nosem. Nawet nie wiedzieli, że Zaeknethczycy są dosłownie tuż obok nich - kątem oka dostrzegłem Delilah i jakiegoś chłopaka; wiedziałem, że ojciec planuje wyłapać jak najwięcej buntowników, dlatego postanowiłem w wolnej chwili przyszpilić dziewczynę i ostrzec przed tym, co się tutaj dzieje. 
- Nie pogardziłabym lampką wina czerwonego. - mruknęła Medicine, wyrywając mnie z transu myśli. Uśmiechnąłem się do niej, spoglądając na nią w ukosa. Maska zakrywała jej pół twarzy, wyglądała też na nieco skonsternowaną. Uniosłem rękę, widząc przechodzącą obok mnie kelnerkę. Chyba miała na imię Zoey, o ile dobrze kojarzę. Uśmiechnąłem się do niej szelmowsko, patrząc jej w oczy. Rumieniec wypłynął na jej twarz, gdy podchodziła w naszą stronę, uciekając ode mnie wzrokiem. 
- T-tak, paniczu Hensley? - spytała, rumieniąc się jeszcze bardziej. Prychnąłem wzgardliwie, chcąc odpowiedzieć niezbyt miło, ale delikatny kuksaniec w bok zmienił moje plany. Spojrzałem w dół na Medicine, która posyłała mi ostrzegawcze spojrzenie spod maski. Westchnąłem i przekręciłem oczami. No jasne, bądź grzeczny. 
- Zoey, prawda? Czy mogłabyś załatwić mnie i mojej uroczej towarzyszce lampkę winą i szklankę whiskey z lodem? Wino, może Cheval Blanc? A whisky niech będzie Macallan - posłałem jeszcze jeden uśmiech dziewczynie która, dalej czerwieniąc się jak burak, skinęła głową i czmychnęła w tłum, w stronę whiskey. Usłyszałem chrząknięcie i spojrzałem w stronę Medicine. 
- Wiesz jaki mam stosunek do Ciebie i whisky. - fuknęła na mnie, zakładając ręce na piersi. Z trudem zachowałem poważną minę - jej wzrost w porównaniu z moim i założone ręce na klatce piersiowej sprawiły, że wyglądała jak obrażone dziecko; wiedziałem jednak, że jeśli się roześmieję, będę mógł pożegnać się z przyjemnym wieczorem z przyjaciółką. Poza tym, za bardzo ją szanowałem, by parsknąć jej śmiechem w twarz. Zamiast tego zrobiłem więc skruszoną minę i uderzyłem w łagodne tony. 
- A Ty wiesz, że pomaga mi w migrenach, choć Ty o wiele lepiej, moja Pani Doktor - naprostował szybko, widząc jej zmarszczone brwi. - Coś czuję, że migrena dzisiaj nie odstąpi mnie na krok, dlatego cieszę się, że Pani tu jest, Panno Havilliard. - dodał, uśmiechając  się do niej poufale. Kobieta westchnęła i przekręciła teatralnie oczami, prostując swoje ręce i opuszczając je wzdłuż ciała. 
- I co ja mam z Tobą zrobić, Noah? - spytała, uśmiechając się lekko. Wzruszyłem ramionami śmiejąc się pod nosem. Dokładnie w tym momencie orkiestra na końcu sali zagrała pierwsze nuty i niemal od razu rozpoznałem Perfect od Eda Sheerana. Kąciki moich ust uniosły się lekko, gdy skłoniłem się w stronę kobiety i podałem jej swoją dłoń.
- Proponuje na początek taniec. Czy uczyni mi Pani ten zaszczyt i da poprosić się do tańca? - spytałem, wpatrując się w jej czekoladowe oczy. 
Medicine?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

@GT - Tyler