Usłyszawszy słowa bruneta uniosłam gwałtownie głowę, razem z barmanem, który nas obsługiwał. Gekon, bo taką ksywkę dostał mój towarzysz zmiany, spojrzał się na mnie i skinął delikatnie głową. Wbiłam baczne spojrzenie w jego oczy, w umyśle tocząc batalię o myśli.
- Duh? Czemu tak na siebie patrzy... - zaczął Travis, jeśli wierzyć jego słowom, ale nie zdążył dokończyć zdania - posłałam mu karcące spojrzenie, nakazujące bezsprzeczne milczenie.
- Musimy porozmawiać w bardziej ustronnym miejscu - burknęłam do obu moich towarzyszy, po czym zeskoczyłam ze stołka, jedną ręką chwytając na wpół opróżniony kufel piwa, drugą zaś złapałam za nadgarstek chłopaka. Gekon rozejrzał się, najpewniej w poszukiwaniu szefostwa - wpuszczanie kogokolwiek do kantorka dla barmanów było wbrew zasadą, ale powszechnie było wiadomo, że nasz szef albo właśnie leży najebany w trupa, albo posuwa jakąś laskę, która albo nie chciała albo nie potrafiła się przed nim obronić. Na moje szczęście parę zadrapań lwimi pazurami i już było wiadomo, że do mnie nikt się nie zbliża. Barman skinął głową, po czym uniósł bar i wpuścił nas za niego. Pociągnęłam za nadgarstek Travisa, ciągnąc go za sobą przez obskurny, tak cudownie mi znany korytarz. Oh, jak dobrze było być w końcu w domu.
Travis nie odezwał się ani słowem - wyglądał na zdenerwowanego, gdy podążał za mną, nadąsany, do kantorka, gdzie absolutnie nikt nie mógłby nas podsłuchać - już zadbałam o to z Gekonem, żeby tamto pomieszczenie było naszym swoistym azylem. Nawet szef nie miał do niego klucza, co czyniło te sześć i pół metra kwadratowego chyba najbezpieczniejszym miejscem w całym Noxwood. Kiedy weszliśmy do małego pomieszczenia, do moich nozdrzy od razu wdał się ten specyficzny zapach stęchlizny i taniego alkoholu. Uśmiechnęłam się półgębkiem, szorując dłonią z kuflem po obdrapanej ścianie w poszukiwaniu przełącznika światła. Gdy moje, nieco lepkie od napoju, palce natrafiły na fakturę, szybko ją przycisnęłam - w pomieszczeniu niemal od razu rozbłysło światło zapewniane przez pojedynczą żaróweczkę, wiszącą smętnie z sufitu na wątpliwej jakości kabelkach. Westchnęłam, widząc starą, zdezelowaną kanapę naprzeciw nas - parę sprężyn z niej wystawało, w paru miejscach była przedarta a na oparciu widniała rdzawa plama. Puściłam rękę Travisa, ówcześnie wciągając go do tego pomieszczenia. Zaryglowałam drzwi, trzy razy upewniając się, czy na pewno jest bezpiecznie, po czym podeszłam do kanapy. Odstawiłam kufel na stare panele, które swoje lata świetności miały już dawno za sobą, po czym schyliłam się i wsunęłam dłoń między kanapę a ścianę. Jeśli mieliśmy wystarczająco szczęścia, po ostatnim razie mogła tam zostać...
- Aha! - krzyknęłam triumfalnie, wyciągając na wpół opróżnioną butelkę średniej jakości whiskey. Obejrzałam się z uśmiechem na Travisa, który stał na środku pomieszczenia - ewidentnie nie czuł się szczególnie komfortowo w tym pomieszczeniu. W sumie, co się dziwić - sama z początku, widząc to miejsce, dostawałam ciarek, ale szybko przekonałam się, jak cudownie jest mieć taką oazę. - No nie patrz się tak, to nie hotel pięciogwiazdkowy - burknęłam do chłopaka, siadając z gracją na zdezelowanej kanapie. Po pomieszczeniu rozległ się głośny trzask - podskoczyłam lekko, rzucając meblowi podejrzliwe spojrzenie, po czym wzruszyłam ramionami - Może nie ma luksusów, ale przynajmniej jest alkohol i zapewniona dyskrecja, więc siadaj, nie marudź Travisie Sandersie - burknęłam, odkręcając butelkę i wlewając trunek do do połowy zapełnionego kufla piwa. Sanders spoglądał na mnie podejrzliwie jeszcze przez parę sekund, po czym westchnął i podszedł w moją stronę, siadając na przeciwległym rogu kanapy. Po pomieszczeniu ponownie rozległ się trzask, a kanapa zadygotała lekko. Westchnęłam, sadowiąc się wygodnie i podając chłopakowi butelkę, którą po chwili wahania przyjął ode mnie. Sama złapałam za kufel i wybiłam ćwierć zawartości na raz. Gorzki smak piwa zmieszanego ze słabą whiskey przyprawił mnie o gęsią skórkę. Otrzepałam się, po czym odstawiłam kufel i wbiłam wzrok w Sandersa.
Przez parę chwil panowała cisza - ja wpatrywałam się w chłopaka, a on, opierając się łokciami o swoje kolana, co parę chwil przechylał butelkę, wlewając w siebie bursztynowy płyn. Kurcze, nawet zarumieniony od alkoholu i potargany po całonocnej eskapadzie wyglądał seksownie. Dlaczego zawsze po alkoholu stawałam się taka okropna?
- Więc...? - odezwał się chłopak, przerywając ciszę i moją wewnętrzną walkę. Westchnęłam, poprawiając się pod jego bacznym spojrzeniem. - Możesz mi powiedzieć, czemu Ty i ten facet za barem sfiksowaliście, gdy powiedziałem o bracie?
- Czy Twój brat ma na imię Josh? - zapytałam wprost, całkowicie ignorując pytanie chłopaka. Pilnie obserwowałam jego twarz, toteż od zauważyłam rollercoster emocji, które wywołało moje jedno, proste pytanie. W czekoladowych oczach w jednej chwili można było dostrzec radość, nadzieję, strach, niepokój - od tego widoku zakręciło mi się w głowi, taka mieszanka uczuć przecież nie mogła być zdrowa.
- Tak! Znasz go? - Spytał szybko, wpatrując się we mnie oczami pełnymi nadziei. Zagryzłam wargę, spoglądając w dół, na moje stare, przetarte buty. Takiej odpowiedzi się obawiałam. Schyliłam się po kufel, by wziąć łyka, ale Sanders złapał mnie za nadgarstek, wylewając połowę cieczy na glebę.
- No i zobacz, co narobiłeś - fuknęłam, wyrywając nadgarstek z jego uścisku i dopijając resztkę napoju. Gorzki smak ponownie przepłynął przez moje gardło, przyprawiając mnie o dreszcze. Gdy kufel był pusty, odstawiłam go na posadzkę, po czym wstałam, w akompaniamencie jęku dezaprobaty ze strony starej kanapy. Travis patrzył się na mnie wyczekująco - w jego oczach wciąż widziałam tę nadzieję. Westchnęłam ciężko ze świadomości, że muszę tę nadzieję ugasić. - Tak, znam. A właściwie znałam, prawdopodobnie - mruknęłam cicho, wpatrując się w siedzącego przede mną chłopaka. Jego oczy stały się wielkie jak spodki, a z twarzy momentalnie odpłynął cały kolor.
- Jakto... prawdopodobnie znałaś? - spytał szeptem, patrząc się na mnie niemal przerażony. Przełknęłam ślinę, wyciągając do niego rękę po butelkę. Chłopak wyglądał, jakby całkowicie wyłączył myślenie, a podanie mi napoju było tak automatyczne jak to tylko możliwe. Westchnęłam, biorąc spory łyk czystej whiskey, po czym zaczęłam snuć swoją opowieść.
- Sytuacja ma się tak, że JJ był dobrym kumplem, moim i Gekona, barmana z którym rozmawialiśmy przed chwilą - wyjaśniłam skrótowo, widząc pytające spojrzenie na twarzy bruneta. Westchnęłam, opierając się biodrem o ścianę i przekazałam mu butelkę, kontynuując. - Nie pracował w tym barze, ale często tu przychodził, tak samo jak Patyczak, dla Ciebie Jeffrey - na imię rudego Travis się spiął, a jego oczy zaszły mgłą. - wyluzuj, zazwyczaj jest nieszkodliwy. Zazwyczaj. - Burknęłam, przysiadając z powrotem na kanapie. Chłopak śledził każdy mój krok swoim ciężkim spojrzeniem. Jak mam mu to wszystko wytłumaczyć? - Ja i Gekon pracujemy w tym barze, za to Patyczak i JJ Joker, jak wszyscy go nazywaliśmy, wtapiali się w tłum Midmirejczyków i szpiegowali ich, prowadząc nielegalne bary, takie jak ten pod strzelnicą. - dodałam. Sanders kiwnął głową, ale nie przerwał mi - to dobrze, bo musiałam wszystko dobrze streścić, żeby zachować sens w jak najszybszym tempie opowieści. - Jakieś dwa tygodnie temu, JJ nie wrócił z Midmire. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Okazało się, że podziemny bar, który był w jego rewirze został odkryty przez Brightvillowskie władze - ciarki przebiegły po moich plecach; patrząc się w twarz Travisa zauważyłam dokładnie moment, w którym pojął, co to oznacza. - Zabrali go do więzienia w Waterside Circle - kontynuowałam cichym głosem, do którego wkradła się nutka współczucia. - Dlatego prawdopodobnie znałam. Przykro mi, Travis - zakończyłam.
W pomieszczeniu zapanowała totalna cisza. Brunet wpatrywał się we mnie tępo, trzymając butelkę w żelaznym uścisku. Nawet nie próbowałam mu jej zabrać - wiedziałam, że potrzebuje jej bardziej niż ja.
Tylko dlatego, że patrzyłam się idealnie w jego oczy zdołałam uchwycić moment, w którym podjął decyzję - w jednej chwili brązowe ślepia były zasnute mgłą rozpaczy, w drugiej zaś pewność i determinacja przecięły tę mgłę, wpajając się w jego gałki oczne. Szybkim ruchem wstał, co uczyniłam sekundę później, wpatrując się w młodziana ze zmarszczonymi brwiami. Chłopak szybko podniósł butelkę i przechylił ją, wlewając w siebie parę sporych łyków, po czym przekazał ją mi.
Wciąż mocno skonsternowana, powtórzyłam jego ruch, po czym, jakby za dotknięciem magicznej różdżki, zrozumienie planów i ambicji chłopaka uderzyło we mnie z siła godną tornado.
- Nie. - powiedziałam, kręcąc głową. - Nie, nie i jeszcze raz nie! - dodałam, gdy przechylił głowę na prawo, uśmiechając się do mnie chytrze. - Nie pojedziemy do Brightville, Travis, to jest misja samobójcza! - krzyknęłam, uderzając go palcem w pierś.
- Delilah, to jest mój brat! - odwarknął na mnie chłopak, łapiąc mnie za nadgarstki i odsuwając od siebie. Posłał mi zdeterminowane spojrzenie mówiące "I tak to zrobię, nawet jeśli bez Ciebie." Westchnęłam poirytowana, przechodząc z nogi na nogę, po czym ponownie wbiłam spojrzenie w oczy bruneta. Ależ on jest debilnie wysoki.
- Kurwa, oboje tego pożałujemy. - Burknęłam. Sanders uśmiechnął się do mnie półgębkiem, na co westchnęłam teatralnie, w głowie obmyślając plan działania. Wiedziałam już nawet, pod jakim pretekstem się tam dostaniemy, to nie była wielka sztuka - od tygodnia Zaeknetczycy mówili o "Wielkim Balu", który organizował wspaniały prezydent Hensley dla mieszkańców swojej frakcji. Warknęłam pod nosem, kładąc palce w kącikach oczu. - Okej, ale pierwszy przystanek, tatuażysta. - prychnęłam rozdrażniona, kończąc butelkę i rzucając ją w kąt. Zauważyłam uniesione brwi chłopaka, gdy odwracałam się do przejścia - Potrzebne nam to pieprznięte słoneczko na nadgarstku. - fuknęłam, ruszając w stronę drzwi. Bardziej usłyszałam, niż wiedziałam, że Sanders ruszył za mną. - i nie martw się, opracowaliśmy tę technikę na tyle, że symbol zniknie po trzech dniach. Nie zdzierżyłabym ani sekundy dłużej z tym krzykliwym, paskudnym czymś na ciele. - dodałam, wychodząc z kantorka i kierując się do wyjścia dla personelu.
- No dobra, a co potem? - spytał Travis, idąc za mną krok w krok. Westchnęłam dramatycznie, napierając moją niewielką masą ciała na drzwi i wyszłam na zewnątrz. Powoli nastawał świt, ale słońce nie przedarło się przez mgłę i dalej panował półmrok. Znowu skupiłam się na kocich zdolnościach w widzeniu w ciemności - prawdopodobnie moje oczy znów stały się kocie, bo Sanders na chwilę wciągnął gwałtownie powietrze, gdy patrzył się w moje gałki oczne.
- Mam nadzieję, że masz garnitur, bo czeka nas niezapomniany bal - uśmiechnęłam się ironicznie w stronę czekoladowookiego, wychodząc w mgłę i mrok Noxwood.
Travis?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz