Tego jeszcze brakowało w nieszczęsnym życiu blondyna. Nie dość, że własny ojciec, jak zwykle zwraca się przeciwko niemu, to jeszcze na ulicy nie może czuć się bezpiecznie.
A szedł normalnie, jak zwykle, prawą stroną chodnika, zgodnie z panującymi zasadami, nie podchodził nikomu pod nogi, nie obijał się o ludzi, a przechodząc przez jezdnię, spojrzał, czy nie nadjeżdżają jakieś samochody. Coś jednak poszło nie tak. W ciągu paru sekund trudno jest zrozumieć, co się stało, co było przyczyną i odpowiednio zareagować. Emocje często wyłączają racjonalne myślenie, dzięki czemu w sytuacji takiej jak ta, mało kto zatrzyma się i na chłodno przeanalizuje sytuację. Ciężko było Luce zdecydować, kto zawinił. Był pewien, że spojrzał, był pewien, że nic nie jechało, jednak jakoś znalazł się przed maską samochodu. Wciąż będąc w głębokim szoku i pełnym złości, podsycanej od samego rana, chłopak odruchowo i bez pomyślunku przeklął kobietę zza kierownicy. To niesamowite, jaki człowiek może być okrutny i bezduszny w swoich myślach, kiedy nie mówi rzeczy na głos. W końcu nikt go nie ukarze za złe myśli, skoro nikt ich nie słyszy, prawda?
Gdy po kolejnych kilku sekundach, emocje opadły, blondyn westchnął cicho, widząc kątem oka zbiorowisko gapiów. Część kierowców zaczęło już trąbić, zniecierpliwieni wstrzymaniem ruchu. Czuł, jak kolejne osoby zatrzymują się, bądź zerkają na niego i samochód, co zaczęło być dla niego cholernie niekomfortowe. W jednej chwili miał ochotę zniknąć, ot tak. Gdyby tylko potrafił stawać się niewidzialnym. Jedynym sposobem było jak najszybsze opuszczenie miejsca. Już miał ruszyć się z miejsca, przełamując się, by przejść obok ludzi, którzy nieustannie na niego patrzyli, kiedy z samochodu, który miał być jego droga do zaświatów, wyszła kobieta już z nieco innym wyrazem twarzy. Widocznie też nieco ochłonęła.
– Jesteś chociaż cały? – zapytała, chyba z grzeczności.
– Tak – odpowiedział – nic mi nie jest – dodał, by jak najszybciej z oczy widowni. Jednak zanim odszedł na dobre, wyciągnął w stronę nieznajomej dłoń, na znak skruchy. – Przepraszam. Nie powinienem tak nagle wyskakiwać na jezdnię.
Nie musiał długo czekać, by ciemnowłosa uścisnęła dłoń w zgodzie, kończąc wszystko szczęśliwie i bez dalszych sporów.
Poranek następnego dnia był dla młodego Vasqueza porankiem wyjaśniającym przynajmniej część zdarzeń z dnia poprzedniego. Jak się okazało, Marco przyjechał, tym razem mając konkretny powód i nie była nim chęć spędzenia czasu z rodzinką. Znaczy to też. W mediach społecznościowych, które Luca przegląda do każdego śniadania, głośno było o niejakim balu maskowym, zainicjowanym przez samego prezydenta Brightville. W przeciwieństwie do większości osób, które chwaliły się swoimi kreacjami i emocjami dotyczącymi wydarzenia, Lou nie był w żaden sposób podniecony, a doskonale wiedział, że ze względu na ojca, będzie musiał uczestniczyć w balu.
– Głupie to – mruknął beznamiętnie, przeżuwając kanapkę rodem z instagramowej piekarni; niemniej jednak była przepyszna. – Dlaczego muszę brać udział w tym cyrku? – zapytał prosto z mostu. Czas spędzony wśród wystrojonych i zamaskowanych ludzi mógł zdecydowanie lepiej wykorzystać.
Zoya, służąca nalała ze stoickim spokojem i delikatnym uśmiechem zaparzoną już herbatę do filiżanki i podała ją Luce, komentując jego słowa:
– Na pewno nie będzie tak źle.
Była wieczną optymistką.
– Pan Hensley wykazuje dobrą wolę, to chyba nie ma co narzekać – odezwał się Marco.
– To nie tylko zabawa, ale i biznes – ojciec obydwu również zabrał głos. – A jako reprezentanci nazwiska Vasquez, chciałbym, byście mi towarzyszyli. Mama z pewnością byłaby szczęśliwa, że tam pójdziecie.
I zapadła cisza.
Marco zawahał się przez wzięciem następnego gryza śniadania, lecz nie chcąc po sobie poznać, przemógł się i udawał naturalność. Zerknął na Lukę, zatrzymał dłoń z kanapką w połowie drogi. Jego usta zacisnęły się mocno, tworząc cienką linię. Leonardo za to, jak gdyby nic, pochłaniał swój posiłek ze smakiem, popijając go czarną kawą. Czy wspomnienie o matce, której Luca nie mógł wczoraj odwiedzić, było błędem? Może gdyby blondyn nie był tak przywiązany do kobiety, wszcząłby awanturę, zamykając się w pokoju jak rozwydrzony nastolatek, jednak on zachował spokój. Przełknął ślinę, odkładając kromkę na talerz. Był pełen żalu i trzeba być naprawdę człowiekiem do skraju możliwości apatycznym, by nie czuć jak wylewa się z młodego Hiszpana. Kochał mamę całym sercem. Kochał ją bardziej niż ojca, bardziej niż kogokolwiek z rodziny. Była dla niego najważniejszą osobą w życiu, dlatego się zgodził. Zgodził się tylko dla niej, by móc zamknąć oczy i wyobrazić sobie Marivi uśmiechniętą i bawiącą się w towarzystwie męża i dwóch synów.
Tak jak przypuszczano, na miejscu było niemalże całe Brightville i Midmire. Dwie frakcje w jednym miejscu. Ludzi było w opór, a zaskakująco dobrze zostało to zorganizowane. Jadąc służbowym samochodem, rodzina Vasquezów pojawiła się na miejscu szybciej niż przeciętni mieszkańcy. Również sprawdzanie tożsamości dawało wrażenie porządnego i zadbanego. Wszędzie było widać ochronę, co teoretycznie miało świadczyć o wysokim poziomie bezpieczeństwa. Pałac prezydencki był jednym z najbardziej strzeżonych miejsc w tej frakcji, ciekawe jak ta ochrona sprawdzi się, podczas gdy wokół będzie tyle mieszkańców. Lou miał sporo wątpliwości, które nie opuszczały go cały wieczór. Kiedy tylko weszli do środka, atmosfera oplotła ich jak magiczna zasłona, przenosząc trójkę mężczyzn do innego świata, a Luca nie w taki sposób zapamiętał to miejsce. Dekoracje były kolorowe, jednak z chłodnym dla tego miejsca umiarem. Postacie w maskach, śmiejące się i zawzięcie rozmawiające, odgłos delikatnej muzyki na żywo, zapach szampana i przekąsek, lawirujących po pomieszczeniu na srebrnych tacach kelnerów. W tamtym momencie chłopak zdał sobie sprawę, na co dał się namówić. To będzie ciężka noc.
Pierwszą osobę, jaką spotkali, to sam Thomas Hensley. Z enigmatycznym śmiechem przywitał ambasadora i jego synów, by po chwili złapać go za ramię i odciągnąć od młodzieńców, wszczynając pewną rozmowę. „Znajdźcie sobie kogoś do towarzystwa”. W taki sposób Marco i Luca zostali sami, zdani na siebie. Niegdyś nierozłączna dwójka musiała się jednak kiedyś rozstać, przez jakże coraz to większy wstręt dwudziestolatka do narastającego gwaru. Chciał odpocząć, dlatego wyszedł na zewnątrz, by zapalić papierosa na rozluźnienie. Nie zdążył nawet go odpalić. Usłyszał znajomy głos, tuż obok niego. Kobieta właśnie kończyła rozmowę przez telefon z papierosem w buzi. Po odłożeniu komórki, zdawała się uporczywie szukać zapalniczki, dlatego widząc narastającą frustrację, podszedł parę kroków do niskiej ciemnowłosej, odpalając zapalniczkę i podsuwając pod nos.
– Mam nadzieję, że nie przyjechałaś samochodem, panno...? – zażartował, chcąc tym samym wyciągnąć imię damy.
– To nie tylko zabawa, ale i biznes – ojciec obydwu również zabrał głos. – A jako reprezentanci nazwiska Vasquez, chciałbym, byście mi towarzyszyli. Mama z pewnością byłaby szczęśliwa, że tam pójdziecie.
I zapadła cisza.
Marco zawahał się przez wzięciem następnego gryza śniadania, lecz nie chcąc po sobie poznać, przemógł się i udawał naturalność. Zerknął na Lukę, zatrzymał dłoń z kanapką w połowie drogi. Jego usta zacisnęły się mocno, tworząc cienką linię. Leonardo za to, jak gdyby nic, pochłaniał swój posiłek ze smakiem, popijając go czarną kawą. Czy wspomnienie o matce, której Luca nie mógł wczoraj odwiedzić, było błędem? Może gdyby blondyn nie był tak przywiązany do kobiety, wszcząłby awanturę, zamykając się w pokoju jak rozwydrzony nastolatek, jednak on zachował spokój. Przełknął ślinę, odkładając kromkę na talerz. Był pełen żalu i trzeba być naprawdę człowiekiem do skraju możliwości apatycznym, by nie czuć jak wylewa się z młodego Hiszpana. Kochał mamę całym sercem. Kochał ją bardziej niż ojca, bardziej niż kogokolwiek z rodziny. Była dla niego najważniejszą osobą w życiu, dlatego się zgodził. Zgodził się tylko dla niej, by móc zamknąć oczy i wyobrazić sobie Marivi uśmiechniętą i bawiącą się w towarzystwie męża i dwóch synów.
Tak jak przypuszczano, na miejscu było niemalże całe Brightville i Midmire. Dwie frakcje w jednym miejscu. Ludzi było w opór, a zaskakująco dobrze zostało to zorganizowane. Jadąc służbowym samochodem, rodzina Vasquezów pojawiła się na miejscu szybciej niż przeciętni mieszkańcy. Również sprawdzanie tożsamości dawało wrażenie porządnego i zadbanego. Wszędzie było widać ochronę, co teoretycznie miało świadczyć o wysokim poziomie bezpieczeństwa. Pałac prezydencki był jednym z najbardziej strzeżonych miejsc w tej frakcji, ciekawe jak ta ochrona sprawdzi się, podczas gdy wokół będzie tyle mieszkańców. Lou miał sporo wątpliwości, które nie opuszczały go cały wieczór. Kiedy tylko weszli do środka, atmosfera oplotła ich jak magiczna zasłona, przenosząc trójkę mężczyzn do innego świata, a Luca nie w taki sposób zapamiętał to miejsce. Dekoracje były kolorowe, jednak z chłodnym dla tego miejsca umiarem. Postacie w maskach, śmiejące się i zawzięcie rozmawiające, odgłos delikatnej muzyki na żywo, zapach szampana i przekąsek, lawirujących po pomieszczeniu na srebrnych tacach kelnerów. W tamtym momencie chłopak zdał sobie sprawę, na co dał się namówić. To będzie ciężka noc.
Pierwszą osobę, jaką spotkali, to sam Thomas Hensley. Z enigmatycznym śmiechem przywitał ambasadora i jego synów, by po chwili złapać go za ramię i odciągnąć od młodzieńców, wszczynając pewną rozmowę. „Znajdźcie sobie kogoś do towarzystwa”. W taki sposób Marco i Luca zostali sami, zdani na siebie. Niegdyś nierozłączna dwójka musiała się jednak kiedyś rozstać, przez jakże coraz to większy wstręt dwudziestolatka do narastającego gwaru. Chciał odpocząć, dlatego wyszedł na zewnątrz, by zapalić papierosa na rozluźnienie. Nie zdążył nawet go odpalić. Usłyszał znajomy głos, tuż obok niego. Kobieta właśnie kończyła rozmowę przez telefon z papierosem w buzi. Po odłożeniu komórki, zdawała się uporczywie szukać zapalniczki, dlatego widząc narastającą frustrację, podszedł parę kroków do niskiej ciemnowłosej, odpalając zapalniczkę i podsuwając pod nos.
– Mam nadzieję, że nie przyjechałaś samochodem, panno...? – zażartował, chcąc tym samym wyciągnąć imię damy.
Katfrin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz