Syvile Morgan | 11 kwietnia 2061 | autor: Sosik112
29 mar 2020
Od Delilah CD. Travisa
Zadrżałam, obserwując tył odjeżdżającego samochodu Jeffreya. Coś tu nie pasowało - cholernie nie pasowało. Jeszcze w samochodzie, gdy rudowłosy tłumaczył nam co, jak to pięknie ujął, 'spieprzyliśmy', z tyłu głowy miałam świadomość, że coś jest nie tak. Dlatego też nie brałam udziału w konwersacji - wolałam skupić się na zdolności zapożyczonych od psów, które potrafią zapachem wyczuć emocje. I tak jak myślałam - spokój Jeffreya był tylko maską, pod którą drżał z niepokoju, jakby bał się, że ktoś go przejrzy. Był niespokojny i zestresowany - co mogłabym, oczywiście, wziąć za naturalne reakcje na ucieczkę przed gangiem - ale wyczuwałam też gorzką nutę zapachu i od razu poznałam - krętactwo, planowanie i manipulacja. Chciał, żeby coś wypaliło - a tym czymś było udupienie mnie i, z tego co kojarzę, Sandersa.
Uśmiechnęłam się, lekko drwiąco w stronę oddalającego się pojazdu. Wyglądało na to, że Jeffrey zgadał się z którąś z mafii. Nie miałam, oczywiście stuprocentowej pewności, ale szósty zmysł mi mówił, że jeśli udam się do South Bridge, do baru, o którym wspomniał rudowłosy, będzie to koniec gry dla mnie.
Wiedziałam, że niektórzy chcą się mnie pozbyć - przez bycie barmanką w jednym z najbardziej wpływowych barów w Noxwood słyszałam wiele rzeczy, a i bez tego Zaeknethczycy mieli mnie za zagrożenie z powodu moich zdolności. To było całkiem sprytne - wyglądało na to, że i Sanders był niewygodny, więc Jeffrey znalazł sposób, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Tyle, że ja się nie dam temu pieprzniętemu patyczakowi.
Moją uwagę zwrócił mój towarzysz w niedoli, który wpatrywał się we mnie z wielkimi oczami. No tak, porachunki mafii mogą być przerażające dla przeciętego zjadacza chleba w Midmire.
- Tutaj nasze drogi się rozchodzą - mruknęłam cicho, posyłając chłopakowi baczne spojrzenie. Musiałam jak najszybciej dostać się do Noxwood, tak, żeby nie alarmować nikogo. Musiałam porozmawiać z paroma osobami, a niańczenie chłopaka nie było mi po drodze. Posłałam mu jeszcze jedno baczne spojrzenie po czym odwróciłam się na pięcie w stronę złomowiska. Już miałam zrobić pierwszy krok, gdy ciszę przerwał chłopak.
- Nie zgadzam się. - dotarł do mnie zdecydowany głos chłopaka. Zatrzymałam się i z trudem powstrzymałam, wykręcenie oczami, odwracając się z powrotem do chłopaka i zaplatając ręce na biuście. Uniosłam pytająco brew, przypatrując się jego pobladłej, ale i pewnej postawie. - Jadę do South Bridge z tobą. Również nie po drodze mi do ludzi z Brightvile, poza tym... myślałem, że mi pomożesz, Delilah?
Nie potrafiłam się powstrzymać - parsknęłam śmiechem, kręcąc głową. Odchyliłam ją lekko do tyłu, po czym przesunęłam dłonią po grzywce, która opadła mi na twarz.
- Ty naprawdę nie rozumiesz, prawda? - spytałam. Z mojego głosu zniknął cały śmiech. Przeszywałam chłodnym spojrzeniem chłopaka naprzeciw mnie. Czy on był poważny? Nie zdawał sobie sprawy z tego co się dzieje?
Chłopak spojrzał na mnie skonsternowany - dla niego chyba wszystko było takie proste. Czasami żałowałam, że nie wybrałam życia w Midmire - nie musiałabym wtedy bać się o każdy swój krok. Pokręciłam głową, marszcząc brwi na swoje myśli - ale wtedy byłabym niewolnicą rządu, a co to, to nie.
- Oh moje słodkie, Midmiryjskie dziecko - powiedziałam z udawaną słodyczą, posyłając chłopakowi jeden z wredniejszych uśmiechów, na jakie było mnie stać. Ruszyłam w stronę złomowiska, a chłopak, zdezorientowany ruszył za mną. - Naprawdę jesteś skłonny zaufać tej rudej wypłosze? - dodałam, stając na końcu parkingu, przy małym, zdezelowanym samochodzie. Wyglądało na to, że był to jedyny sprawny samochód w okolicy, a w tym momencie potrzebowałam szybkiej podwózki.
- Jeffrey nigdy nie wydawał mi się "wypłochą" - odezwał się, wpatrując się w moje ruchy. - W końcu jest z Midmire, my rzadko wpadamy w kłopoty - dodał cicho, wciąż przypatrując się moim działaniom.
Gdy usłyszałam te słowa odwróciłam do niego gwałtownie głowę, doszukując się oznak żartu w jego ciemnych oczach - były one jednak tak poważne, że aż, ponownie przez niego, przeszedł mnie dreszcz. Utwierdziwszy się w tym, że chłopak jest święcie przekonany co do swoich słów, nie mogłam zrobić nic innego niż parsknięcie śmiechem.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, przywołując w myślach siłę w nogach zapożyczoną od koni. Gdy poczułam mrowienie na swoich kończynach, uniosłam szybko kolano i kopnęłam z całej siły w okno zdezelowanego pojazdu. Alarm zawył krótko, jakby sam nie miał wystarczająco siły, by wyć wiecznie. Odetchnęłam, czując jak siła nóg mnie opuszcza i schyliłam się, otwierając drzwi kierowcy samochodu. Właściwie cieszyłam się, że pojazd długo nie wył - byłoby to niepotrzebne zwrócenie na siebie czyjejś uwagi.
Dopiero po chwili zrozumiałam, że Sanders przypatruje mi się z pytajnikiem na twarzy, dlatego, z cierpiętniczym westchnięciem, postanowiłam uszczknąć mu chociaż rąbka tajemnicy.
- Jeśli naprawdę sądzisz, że Jeffrey jest z Midmire, to jesteś naprawdę naiwny - Podparłam się pod bok, ponownie posyłając mu wredny uśmieszek. Chłopak uniósł oburzony brew.
- Nie pieprz głupot, sam widziałem ten znak, w tym samym miejscu, u niego. - rzucił, podnosząc nogawkę i ukazując mi maleńkie zdobienie u boku kostki. Zaśmiałam się jeszcze głośniej.
- Zaekneth to frakcja manipulatorów, krętaczy i cwaniaków. Myślisz, że mało tam takich, co sobie rysują tatuaże innych frakcji? Takich, co zachowują się jak kameleony, dostosowując się do otoczenia i atakując z zaskoczenia? - spytałam, wsiadając do samochodu. Nachyliłam się nad stacyjką, szukając kabli, by odpalić samochód bez kluczyków. Jak to dobrze, że to nie pierwszy pojazd, który pożyczałam. - Nosi dłuższe włosy, żeby zakrywać ten znak - dodałam, unosząc włosy i wskazując mu czarną muszlę na karku. - No, ale Ty już to wiesz, prawda? - mruknęłam drwiąco. Kabelki zasyczały, przeleciały pomiędzy nimi iskry i auto nagle ożyło.
Gdy usłyszałam ryk silnika, wiedziałam, że nie mamy dużo czasu - na złomowisku zaczęły zapalać się światła, było też słychać krzyki. Spojrzałam na chłopaka i westchnęłam, przeciągle.
- No rusz się, kurwa, albo nie będziemy mieć szansy, by dowiedzieć się co ten rudy przychlast knuje - warknęłam na niego. Usłyszawszy dźwięk zamykanych drzwi od strony pasażera, ruszyłam z piskiem opon, szybko oddalając się od parkingu i złomowiska. Od Amandy CD. Alayny
Szłyśmy dłuższą chwilę w ciszy, zanim którakolwiek z nas postanowiła się w ogóle odezwać. Przez ten prawie cały czas czułam na sobie wzrok siostry, która pewnie zastanawiała się, co przyszło mi do głowy.
- No, więc... - a jednak postanowiła rozpocząć konwersację. Uniosłam z niecierpliwością brew, oczekując na dalszą część, choć oczywiście nie mogła tego zobaczyć - Jak tam twoja praca?
- Pytasz, czy dalej mnie z niej nie wyrzucili? - odpowiedziałam z lekką kpiną w głosie, parskając przy tym krótkim śmiechem - Nie, nie wyrzucili mnie, jeśli o to ci chodzi. W zasadzie to bardzo dobrze mi w niej.
I znowu zapanowała chwilowa cisza. Była ona tak dla mnie nienaturalna, że aż musiałam kątem oka spojrzeć w bok, aby przekonać się, czy Alayna dalej idzie wraz ze mną. Jak byłam małą dziewczynką wierzyłam, że nic nie może rozdzielić mnie z moją siostrą bliźniaczką i święcie byłam przekonana, że do końca życia będziemy robić wszystko razem, a gdy tylko przeprowadzimy się i będziemy pracować będziemy mimo wszystko ciągle rozmawiać i spędzać ze sobą jak najwięcej czasu. Kiedyś cisza była dla nas czymś nierealnym. Ileż rzeczy zmieniło się od tamtego czasu...
- Zaraz będziemy - rzuciłam chwilę później, gdy ujrzałam z daleka wyczekiwany budynek. Była to niewielkich rozmiarów kawiarnia. Odkryłam ją ostatnio, gdy podczas kolejnej nocy nie mogłam zasnąć, więc po prostu przyszłam tam i piłam herbatę, aż nastał świt. Umieszczona ona była w dosyć niebezpiecznej części miasta i byłam niemal całkowicie pewna, że moja siostra nigdy nie wybrałaby się do takiego miejsca, ponieważ z natury była dosyć tchórzliwą osobą.
Mimo położenia kawiarenki była naprawdę miłym miejscem i mogłoby się wydawać, że ludzie należący do frakcji Zaekneth byli nieobliczalni i wiecznie zrzędliwi, lecz prawda była taka, że była naprawdę dużo pomocnych i pozytywnie nastawionych do nowych ludzi osób. Właśnie takie osoby pracowały tam. Osoby z uśmiechem na twarzy i naprawdę dużym zapasem kreatywności.
- Jesteś pewna, iż jest to bezpieczne miejsce? - spytała Alayna chwilę przed tym, jak nacisnęłam klamkę i złapała mnie za ramię w celu upewnienia się. Dostrzegłam w jej oczach lekką obawę. Skinęłam tylko głową, nie wypowiadając ani słowa i weszłam do środka. Kawiarnia w środku wyglądała dosyć ponuro. Stare ściany pomalowane był na niezbyt przyjemny dla oczu szary kolor i w niektórych miejscach odpadał już tynk. Z muzyki leciała smętna muzyka. Stoliki były ciemne i dosyć zniszczone. Zasiadłyśmy przy jednym z nich.
Widziałam niepokój w oczach Alayny, jednak zniknął on, gdy tylko do naszego stolika podeszła czerwonowłosa dziewczyna z kartami dań w ręku. Była to niska dziewczyna z ogromną ilością tatuaży na ciele i kolczykiem w nosie. Wyglądała na pierwszy rzut oka bardzo groźnie, jakby chciała tobą rzucić o ścianę, a później z premedytacją łamać ci każdą kość po kolei, choć jej uśmiech nieco łagodził ten wizerunek.
- Amanda Vane! Co cię sprowadza znów w naszą stronę? - uśmiechnęła się do mnie promiennie i położyła przed nami menu. Nie zwracała uwagę na moją odpowiedź i chyba nawet jej nie oczekiwała, ponieważ od razu kontynuowała - Muszę przyznać, że po waszym wejściu miałam nie lada zagwozdkę, którą z nich jesteś, Amando. A ty jak się nazywasz, aniele?
Alayna spojrzała na nią nieco zakłopotana. Chyba spodziewała się starego gbura, zamiast pozytywnej i gadatliwej Leny. Mimo wzbudzającego obawy wyglądu, była naprawdę w porządku.
- Jestem Alayna. Miło mi cię poznać - odrzekła grzecznie i wyciągnęła w jej kierunku rękę, lecz czerwonowłosa jej nie przyjęła. Wiedziałam, że momentami, choć starała się być otwarta, nabierała dystansu do osób z Brightville, a cóż, moja siostra zdecydowanie wyglądała jak jedna z nich. Uśmiechnęła się tylko raz jeszcze przyjaźnie i odeszła w kierunku kuchni.
Alaynie zaświeciły się oczy, gdy tylko otworzyła kartę dań i spojrzała znad niej z szerokim uśmiechem. Tak naprawdę prawdziwym powodem naszej wizyty tutaj był fakt, że była to kawiarnia, w której serwowali bardzo dużo typowych i nietypowych herbat, które moja siostra naprawdę uwielbiała. Ze skupieniem zaczęła wodzić wzrokiem po menu, chociaż i tak wiedziała, że pewnie jak zwykle weźmie jedną ze swoich ulubionych. I ja zatopiłam się w karcie, choć większość jej dań znałam na pamięć.
Chwilę później ponownie podeszła do nas kelnerka.
- Co mogę podać?
Alayna? Nawet możesz sobie wybrać jedzenie c:
Od Ashton'a
"Problem z kasą, najpóźniej w weekend będzie u ciebie"
Ścisnąłem usta w wąski grymas zastanawiając się czy owa osobistość żartuje sobie ze mnie.
"Miało być na dzisiaj" -poirytowany wystukałem wiadomość na ekranie telefonu
"No wiem, obiecuję, że będzie na piątek, zrozum stary, podnieśli mi czynsz za lokal"
Przewróciłem oczami. Problemy innych ludzi nie były dla mnie niczym ważnym. Kasa w zasadzie też nie ale co się oszukiwać, bez niej byłbym teraz z wyglądu anorektykiem w brudnych ciuchach, rozsiewającym odór potu pod najbliższym mostem.
- A zatem trzeba liczyć na szczęście - mruknąłem po czym w mojej dłoni pojawił się stosik banknotów.
- No witam Abrahamów Lincolnów - teatralnym gestem zamachnąłem się dłonią jakbym ściągał z głowy niewidzialny kapelusz na powitanie- Mam nadzieję, że mnie nie wydacie.
Nie czekając na żadną odpowiedź -nie żebym się jej spodziewał- wcisnąłem papierki do tylnej kieszeni jeansów.
Najgorzej, że byłem cholernie głodny, a to oznaczało brak czasu na podróż do Areston gdzie bez problemu wcisnąłbym naiwnej, zestarzałej już sprzedawczyni owe fałszywki. Dlatego łapiąc w biegu bluzę, wybiegłem z mieszkania i przeskakując po 3 stopnie pomknąłem na dół.
Chłodny, wieczorny wiatr uderzył mnie w twarz gdy tylko znalazłem się na chodniku. Rozejrzawszy się zarzuciłem na głowę kaptur i szybkim krokiem ruszyłem w stronę auta, które od roku, dzień w dzień zawsze zostawiałem w tym samym miejscu.
15 minut później znajdowałem się na obrzeżach Upper East Xosk. Słońce zdążyło już zajść, ale wszystko wokół było doskonale widoczne dzięki rażącym wręcz po oczach latarniom oraz światłom wieżowców. Zostawiłem auto na pustym targowisku, które najprawdopodobniej niedługo miało przerodzić się w plac budowy dla kolejnych drapaczy chmur i zacząłem rozglądać się za jakimś znajomym szyldem. Nie mogąc nic takiego znaleźć pośród wystaw pełnych ubrań, biżuterii oraz zwykłych pubów, skręciłem w węższą uliczkę, uciszając myślami mój brzuch, który już stanowczo za głośno domagał się nakarmienia.
Uśmiechnąłem się widząc przed sobą niewielki spożywczak wciśnięty pomiędzy dwie nieco zaniedbane kamienice. Skocznym ruchem, niczym dziecko pokonałem schodki i wszedłem do środka, a za mną rozległ się ostry dźwięk dzwonka. Spod lady natychmiast wyłonił się na oko 30 paro letni mężczyzna ze ścierką w ręku.
- W czym mogę pomóc? -miękki głos zdecydowanie nie pasował do jego wyglądu.
Już miałem odpowiedzieć gdy żołądek znów dał o sobie znać, chcąc mnie w tym zastąpić. Wymieniłem ze sprzedawcą niezręczne spojrzenia, po czym zacząłem wymieniać produkty, których potrzebowałem.
26 mar 2020
Od Alayny
Opatulona szarym płaszczem przemierzałam ulice miasta. Zachód słońca malował budynki na pomarańczowy kolor, zwiastując nadchodzącą noc. Pochylona głowa miała zapewnić mi anonimowość, chociaż na to chyba nie miałam co liczyć. Każda napotkana osoba zawieszała na mnie wzrok, kontemplując wystające z moich pleców anielskie skrzydła. Ze wszystkich możliwych mutacji, mój dar należał jednocześnie do tych najmniej użytecznych i najbardziej widocznych. Ze względu na częste zastrzyki wykonywane przez rząd oraz paraliżujący lęk wysokości, nigdy nie latałam. Wiedziałam że mogę, bo moja siostra bliźniaczka miała niemal identyczne skrzydła, z których korzystała nieustannie. Twierdziła, że lot pozwala jej poznać siebie i odmawiała podporządkowania się systemowi. Z tego toż powodu, skręciłam nie w szeroki pasaż z przytulnymi kawiarniami oraz eleganckimi restauracjami, lecz w wąską uliczkę zalatującą nieco zapachem moczu. Na ścianach można było zobaczyć graffiti, między innymi wielką przekreśloną pacyfkę z wyzywającym napisem Śmierć pacyfistom, śmierć marionetkom, śmierć systemowi. Im głębiej zagłębiałam się z dzielnicę Noxwood, tym więcej aktów wandalizmu mogłam dostrzec wokół. Zabite deskami szyby i ludzie z naciągniętymi na twarz kapturami pojawiali się co rusz. Usilnie próbując nie rzucać się w oczy, kontynuowałam wędrówkę wzdłuż ścian. W tej dzielnicy to nie moje skrzydła przyciągały wzrok, lecz markowy szary płaszcz, błyszczące skórzane botki oraz idealnie skrojone jeansy. Luksusy, na jakie mogliśmy sobie pozwolić w lepszej części miasta, które stały się dla nas codziennością, tu były oznaką poddania się władzy. Cytat Śmierć pacyfistom, śmierć marionetkom, śmierć systemowi doskonale oddawał atmosferę tej dzielnicy. W końcu skręciłam w stary cmentarz, którego daty na wyszczerbionych nagrobkach sięgały wiele wieków wstecz. Podczas bombardowania niektóre płyty nagrobkowe zdołały przetrwać, jednak stwarzały widok podobny do scen z horrorów, które niegdyś oglądałyśmy z ojcem u nas w salonie. Przez dróżkę przede mną przebiegł czarny kot, na którego widok przeszły mnie ciarki. Nie należałam do osób przesądnych, lecz ponure otoczenie dawało mi się we znaki.
– Alayna – rozległ się gdzieś z boku głos.
Wydałam z siebie cichy pisk, po czym odwróciłam się w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Oparta nonszalancko o drzewo, stała moja siostra, popalając papierosa. Na mój widok uśmiechnęła się, ukazując urocze dołeczki w twarzy. Uśmiech jednak nie dosięgnął szarych oczu, które mimo że były wpatrzone we mnie, wciąż pozostawały czujne.
– Amanda – wypowiedziałam jej imię, odwzajemniając uśmiech.
Przez moment stałyśmy wpatrzone w siebie. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że chociaż mieszkałyśmy teraz tak daleko od siebie, w tak różnych warunkach, wciąż byłyśmy so siebie podobne jak dwie krople wody. Po chwili, wciąż się wahając, podeszłam do Amandy i ją przytuliłam. Dziewczyna nie odwzajemniła uścisku, lecz rozczochrała mi włosy czułym gestem. Pachniała dymem papierosowym, co podrażniło moje drogi oddechowe. Odsunęłam się.
– Dawno Cię nie widziałam – powiedziałam.
Gdy te słowa opuściły moje usta, poczułam się dziwnie. Jeszcze parę lat temu, nie do pomyślenia wydawałby się fakt, żebyśmy nie widziały się dłużej niż parę godzin. To samo dotyczyło papierosów. Nasza mama dezaprobowała paleniu, więc nierealna wydawałaby się możliwość wpadnięcia w nałóg.
– Możesz odwiedzać się częściej – odpowiedziała z krzywym uśmiechem.
– Wiesz jak na mnie działa ta dzielnica, nie lubię tu przebywać. Ty powinnaś mnie kiedyś odwiedzić – mruknęłam, wiedząc jaka będzie odpowiedź.
Amanda uniosła brwi, po raz kolejny zaciągając się papierosem.
– Moja mała siostrzyczka zaprasza mnie do swojego błyszczącego mieszkania, ze złotymi klamkami pachnącymi propagandom? A może masz gdzieś w łazience schowane strzykawki, żeby wbić mi w plecy, gdy nie będę patrzyła? – zaśmiała się sztucznie, po czym podniosła papierosa do ust.
Obserwowałam ją uważnie. Moja siostra zawsze miała ostry język, ale nie zwykła używać go przeciwko mnie.
– Zapach propagandy wciąż jest lepszy niż zapach papierosów, a złote klamki rekompensują dziury w ścianie – odparłam cicho.
Moja siostra bliźniaczka zmrużyła oczy, a następnie rzuciła niedopałka na ziemię i zdeptała go butem. Mimochodem zauważyłam, że jej obuwie jest w jeszcze gorszym stanie, niż te parę tygodni temu. Podeszwa lewego buta była stopiona w kilku miejscach od gaszenia papierosów, a prawa wyglądała jak przyklejona gumą do żucia w paru miejscach. Dziewczyna podążyła za moim spojrzeniem, a potem wymownie spojrzała na moje błyszczące buty. Nie wypowiedziała tego na głos, ale ja doskonale zrozumiałam niemy przytyk.
– Mam to o co prosiłaś – powiedziałam, patrząc jej na powrót w oczy.
Nawiązywałam tu do leków, o które poprosiła mnie w przesłanej wiadomości. Dodatkowo miałam przy sobie także słoik miodu, nieco herbaty oraz czekoladowe cukierki. Byłam niemal pewna, że duma oraz upór nie pozwolą jej na przyjęcie dodatkowych darów, ale zawsze warto było spróbować. Amanda rozejrzała się wokół, jakby bała się, że ktoś nas podsłucha.
– Chodź za mną – poinstruowała mnie, po czym ruszyła szybkim krokiem przed siebie.
Zdziwiłam się nieco, bo nie prowadziła mnie w kierunku miejsca, które uparcie nazywała domem. Znaczyło to, że musiałam zagłębić się bardziej w tą dziwną dzielnicę. Na samą myśl wypełniał mnie niepokój, jednak ruszyłam za siostrą. W ciszy obserwowałam jej czarne pióra, lśniące jak u wrony oraz nasłuchiwałam jej kroków na miękkim podłożu.
Amanda? Co powiesz na krótki wątek na rozruszanie dziewczyn?
24 mar 2020
Od Travisa CD. Delilah
Oczywiście, że nie odpuściła sobie okazji do skwitowania kąśliwym komentarzem wyrobu, który zaserwowałem jej wcześniej w barze. Satysfakcja płynąca z wypowiedzianych słów była wymalowana bardzo wyraźnie na jej lekko napiętej twarzy, ale przede wszystkim rozgościła się na ustach – wykrzywionych w tej chwili w sarkastyczny uśmieszek.
– Noxwood nie przyjmuje turystów zbyt hojnie.
Ależ oczywiście. Prawda jest taka, że oficjalnie żadna z frakcji ze sobą nie przepadała, jednak to właśnie my – członkowie Midmire byliśmy najbardziej tolerancyjni dla pozostałych dwóch. Mogłoby się wydawać, że to z jednej strony dowód tchórzostwa, braku własnego zdania, pójście na łatwiznę – słyszę i czytam takie opinie każdego dnia i czasem mam wrażenie, że to właśnie my uchodzimy za tych najgorszych. Midmire wydawało mi się jedynym sensownym wyjściem w sytuacji, w której znaleźliśmy się wraz z innymi mieszkańcami miasta. Już nie wspominając, że cały ten podział na frakcje był wręcz niedorzeczny i utworzył gigantyczne dysproporcje między społeczeństwem, siejąc wszechobecną nienawiść względem drugiego człowieka. Zaekneth, mimo tego, iż tak naprawdę dla Brightville nie byli nawet pełnoprawną frakcją, w żadnym stopniu nie wydawało być się lepsze od północnej społeczności. Uważali się za tak bardzo niezależnych, tak bardzo wolnych, tak bardzo odseparowanych od innych dzielnic, a tak naprawdę – moim skromnym zdaniem – widzieli tylko czubek własnego nosa, siali niepotrzebny zamęt, a jedyne skojarzenie, jakie przychodziło mi do głowy po usłyszeniu słowa Zaekneth, to chaos.
Mimo to, chciałem przekonać się, czy moje zdanie na ich temat faktycznie jest słuszne i ma swoje odbicie w rzeczywistości, czy może nieco zbyt surowo ich oceniam. Z drugiej strony fakt nie przyjmowania szczepionek brzmiał bardzo sensownie...
– Zabiorę Cię tam – usłyszałem nagle, a moje oczy zabłysnęły, przepełnione nadzieją i determinacją. – Jeśli... jeśli powiesz mi, co to, do cholery było, tam na dole – dodała po chwili, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
No tak, zawsze jest jakieś ale. W tym momencie nie miałem jednak prawa narzekać i przewracać oczami w irytacji, w końcu tak po prostu, ot, nie wprowadziłaby mnie do miejsca bardzo dobrze sobie znanego, a mi – niekoniecznie. Nie mogłem skłamać, nie, żebym właściwie musiał – w końcu zdolności, które posiada każdy z nas, nie są jakąś wielką, rządową tajemnicą, prawda? Musiałem sprawić, by zaufała mi chociaż w kilku procentach, zawsze to lepsze, niż już na początku popełnić karygodny błąd i skłamać. Byłbym spalony już na samym starcie i stracił szansę na odnalezienie brata. A tkwienia w martwym punkcie miałem już serdecznie dosyć.
– Cóż, mówiąc w skrócie... – zacząłem, opierając się plecami o ścianę – moja zdolność polega na tym, że mogę nieco – słowo nieco zostało przeze mnie wyraźnie zaakcentowane – spowolnić czas i wszystko, co się dookoła mnie dzieje.
Wzruszyłem ramionami, cały czas wbijając zaintrygowane spojrzenie w dziewczynę. Raczej nie takiej odpowiedzi się spodziewała lub raczej: nie tak krótkiej i mało rozbudowanej. Oczekiwałem od niej tak wiele, a w zamian obdarowałem ją tłumaczeniem na zaledwie jedno zdanie, słabo Travis.
– Powiedzmy, że... – dodałem, nim moja rozmówczyni zdążyła cokolwiek dodać – ...że wykorzystałem moją wspaniałą zdolność, by przyjrzeć ci się trochę bliżej. – Jej głowa wzdrygnęła się nagle, jak gdyby kobieta otrząsnęła się ze straszliwego snu, a jej nieco zszokowane spojrzenie wlepiło się we mnie jeszcze bardzie intensywnie. – Kurde, to nie miało zabrzmieć dziwnie – zareagowałem, tak szybko, jak tylko ujrzałem jej nieprzewidzianą przeze mnie reakcję. – Musiałem mieć pewność, że jesteś z Zaekneth, tylko tyle mnie interesowało, chciałem mieć pewność i... porozmawiać z tobą, ale, wiadomo, co się wtedy wydarzyło.
Spuściłem zrezygnowany wzrok na rzutkę, którą wygrzebałem gdzieś spod blatu, i którą teraz przekładałem pomiędzy palcami, bawiąc się nią i co jakiś czas podrzucając w górę.
– Chciałabym ci wierzyć, to znaczy... wierzę w to, co wydarzyło się na dole. Od razu wyczułam, że czegoś ode mnie chcesz, ale mimo to, nadal oboje wiemy, że czegoś mi nie mówisz... – Dziewczyna poprawiła niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na twarz, po czym zrobiła kilka kroków w przód. Niemalże od razu moja uwaga skupiła się na jej jasnobłękitnych tęczówkach. Ciężko było oderwać wzrok od tej rzadko spotykanej barwy.
I w tej chwili oboje usłyszeliśmy ciężkie, szybkie kroki zbliżające się do nas po schodach prowadzących z baru, a drzwi gwałtownie się otworzyły. Wszystko, co działo się potem, to zlepek zdarzeń postępujących po sobie jak gdyby w przyspieszonym tempie.
21 mar 2020
Od Delilah CD. Travisa
Nie sądziłam, że tak szybko znowu zawitam na Lower East Xosk. Zaczerpnęłam głębokiego wdechu, czując o wiele czystsze powietrze niż te, które znajduje się nad Noxwood. Westchnęłam, cicho przeczesując spojrzeniem ulicę. Z przyzwyczajenia skryłam się w cieniu, siedząc cicho i taksując spojrzeniem przechodniów. Wydawało się, że mieszkańcy tej dzielnicy byli aż nader spokojni - zupełnie inni od tego, do czego byłam przyzwyczajona. Oczekiwałam niemal, że ktoś rzuci się na mnie z chęcią morderstwa, ale nic takiego się nie wydarzyło. Dalej czujna odetchnęłam cicho, wychodząc powoli na środek ulicy. Sama nawet nie wiem, dlaczego byłam taka niespokojna - wydaje się, że było to przyzwyczajenie, albo może jakaś dziwaczna intuicja? Albo już całkowicie zwariowałam przez swoją zdolność? Potrząsnęłam głową, wsuwając dłonie do kieszenie, przemykając się po uliczkach. Nie chciałam zwracać na siebie zbytniej uwagi, byłaby to niepotrzebna komplikacja, a chciałam przecież tylko wreszcie odpocząć. Nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem byłam w barze dla własnej przyjemności, tym bardziej w innej dzielnicy, dlatego zaproszenie do baru pod strzelnicą przyjęłam niemal z ulgą. Rozejrzałam się po okolicy w nadziei, że w końcu znajdę miejsce, które mnie interesuje.
Z radością zauważyłam poszukiwane przeze mnie lokum. Uśmiechnęłam się półgębkiem, przekraczając próg miejsca docelowego. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, omiótł mnie specyficzny zapach stęchlizny, tuszowany dziwacznym połączeniem zapachu piżma i lasu świerkowego. Nigdy nie wiedziałam, dlaczego w strzelnicach używają zapachu lasu - żeby klienci poczuli się jak na prawdziwym polowaniu? Żeby przypomnieć im, że natura też istnieje? Pokręciłam lekko głową, przechodząc po cichu przez korytarz, wytężając koci wzrok w otaczającej mnie ciemności. Oh, jak dobrze, że opanowałam już umiejętności tego zwierzęcia do takiego stanu, że nie potrzebowałam długiego skupienia, by skorzystać z jego zdolności.
Na końcu korytarza tliło się delikatnie światło - wywnioskowałam stamtąd, że jest tam strzelnica, a zarazem zejście do podziemnej knajpy, którą byłam zainteresowana. Kątem oka zauważyłam ruch przy bocznym wejściu - odwróciłam się w tamtą stronę z prędkością godną bycia zapożyczoną od kota; wydawało się również, że moje źrenice przez chwilę stały się takie, jak u tego zwierzęcia. Mężczyzna, który wywołał moją reakcję stanął jak wryty, wpatrując się we mnie osłupiale, jakby nie spodziewał się takiej reakcji. Spojrzałam na niego nieufnie, taksując spojrzeniem niezdarną, wychodzoną sylwetkę, którą, o zgrozo, rozpoznałam. Z westchnięciem i przekręceniem oczyma uspokoiłam się, spoglądając na nieokrzesaną twarz, którą znałam zbyt dobrze. Rudowłosy, chudy młokos uśmiechnął się do mnie półgębkiem, niby kot z Cheshire. Należałam do Zaekneth, a i tak ten grymas sprawił, że po moich plecach przebiegły ciarki. Ten człowiek charakteryzował się lisim sprytem i dążeniem po trupach do celu, uwielbiał babrać ręce w brudnej robocie i nie bał się konsekwencji swoich czynów.
- Wpadłaś w odpowiednim momencie - uśmiechnął się do mnie, ponownie w ten niepokojący sposób, świdrując mnie spojrzeniem i taksując mój wygląd od stóp do głów. Wykręciłam lekko oczami, unosząc wyczekująco brew. - Ale co to miał być za koci atak, mój kocurze? - wymruczał, robiąc krok w moją stronę. Westchnęłam rozdrażniona na jego zachowanie.
- Jeśli byłby to koci atak, to leżałbyś już martwy na podłodze, Jeffrey. - Rzuciłam chłodno, patrząc w brudnoniebieskie oczy. - A teraz powiedz mi z łaski swojej gdzie jest ten wasz bar, z łaski swojej. - dodałam chłodno, ruszając przed siebie, w stronę, jak myślałam, strzelnicy. - Jeśli mam pozytywnie ją ocenić jako "miejsce spotkań dla Zaekneth", lepiej się pospiesz. - dodałam, obracając się za siebie z cwaniackim uśmiechem.
***
Siedziałam w kącie, popijając drugiego drinka z rzędu. Obserwowałam po cichu otoczenie, tak jak prosił mnie szef. Co prawda właściwie nie prosił, a kazał, a że nie czułam się na siłach, by wywołać z nim walkę - w szczególności, że skurwiel miota kulami ognia jak śnieżkami. Półmrok panujący w pomieszczeniu nadawał się idealnie do prowadzenia cichych, prywatnych rozmów, dotyczących planów frakcji. Wyglądało na to, że lokum spełniało jako takie warunki do bycia miejscem rozmów członków Zaekneth. Z westchnięciem dopiłam do końca drinka, gdy nagle przez drzwi od strony piwnicy wszedł chłopak, mniej więcej w moim wieku. Uniosłam lekko brew, skupiając na nim swoją uwagę - skoro spełniłam swoje zadanie, a do pracy i tak dzisiaj już nie muszę iść, to nic złego się nie stanie, gdy poszpieguje trochę na własną rękę. Z rosnącą ciekawością spoglądałam na młodzieńca, który wyglądał z jednej strony na zagubionego, a z drugiej na pewnego i zdecydowanego. Był przystojny, to trzeba było mu przyznać. Uśmiechnęłam się półgębkiem sama do siebie - dawno nie miałam okazji, żeby porozmawiać z kimś urodziwym, wartym uwagi, dlatego moja ręka bezwiednie podniosła się w górę, sygnalizując chęć otrzymania kolejnego drinka.
– Sanders, wracaj na ziemię i zanieś tej przeuroczej pani w kącie lokalu jakiegoś dobrego drinka. - usłyszałam gburowaty głos właściciela obu lokali. Lekki uśmiech wstąpił na moją twarz, gdy chłopak, o którym myślałam, wzdrygnął się lekko, jakby wyrwany z transu i skinął głową na słowa swojego szefa, po czym ruszył do baru w celu przygotowania mi napoju.
- No nareszcie. - Skrzywiłam się lekko, gdy pięć minut później przed moimi oczami stała szklanka, wypełniona słabo wymieszaną kombinacją soku i wódki. Westchnęłam cicho, sięgając kościstą ręką do napój, jednocześnie patrząc na chłopaka - ewidentnie chciał coś jeszcze powiedzieć. Podniosłam błękitne tęczówki, napotykając oczy kolory rozpuszczonej, gorzkiej czekolady. O rany, może nawet wybaczę mu paskudnego drinka, pomyślałam, unosząc pytająco brew, gdy ten usiadł naprzeciw mnie.
- Na co tak patrzysz? - fuknęłam chłodno, wpatrując się lodowato w ciepłe oczy chłopaka. On wydawał się absolutnie niewzruszony, zaciekawiony i... zdeterminowany. Zaintrygował mnie tym, dlatego przekręciłam głowę, sięgając po drinka i upijając z niego łyk. Gorzki smak wlał się do mojego gardła, ogrzewając je nieprzyjemnie.
– Jesteś z Lower East Xosk? – odezwał się nagle, absolutnie nie zrażony moją reakcją na drinka, którego mi przygotował. - Racja, dość nieprzyjemna dzielnica. Ludzie też średni, więc fakt faktem lepiej pić jednak samemu. - Spojrzałam na niego uważnie, od razu wyczuwając drugie dno tej wypowiedzi - on sprawdzał skąd pochodzę. Nieufność niemal od razu wpłynęła w moje żyły i odsunęłam się lekko, przyjmując wrogą postawę. Już miałam rzucić chamską odpowiedź i odprawić go, gdy zauważyłam w jego oczach coś, co wcześniej skrzętnie ukrywał - desperację. Nie wiedziałam czemu, ale ten widok trochę zmiękczył moje serce, i z westchnięciem, postanowiłam odpowiedzieć mu na jego niezbyt subtelne pytanie.
- Sanders, wracaj na strzelnicę, przyszedł klient! - usłyszałam ponownie głos właściciela baru. Zamknęłam usta, spuszczając wzrok na różową substancję przede mną, po czym ponownie podniosłam wzrok na chłopaka, który, jak mi się wydawało, dalej siedział naprzeciw mnie.
Ale to nie była prawda. Dosłownie w ułamku sekundy zmienił swoje położenie - w jednej chwili siedział i patrzył na mnie wyczekująco, w drugiej stał przy stoliku, odpowiadając - niezbyt grzecznie - swojemu szefowi. Delikatny wiatr na mojej szyi sprawił, że musiałam się odwrócić. Zakręciło mi się lekko w głowie - jak on to, na litość boską zrobił? Śledziłam go wzrokiem, gdy mozolnie wracał się na górę - wydawało się, że jego przełożony nie chciał, by młodziak dowiedział się zbyt wiele o tym, co się dzieje na dole. Zmarszczyłam brwi - co to było?
Przez parę następnych chwil siedziałam otępiała na swoim miejscu, po czym zebrałam się w sobie i wstałam ze swojego miejsca. Podniosłam szklankę, przechylając jej niedobrą zawartość, po czym odstawiłam ją z łoskotem na stole. Rozejrzałam się - nikt nie zwracał na mnie uwagi, dlatego też szybko skupiłam się na umiejętności kota w skradaniu się i już stałam na szczycie schodów. Rzecz jasna, nie zapłaciłam - nawet jakbym miała z czego, to bym tego nie zrobiła, w końcu jestem z Zaekneth. Nie pilnowali - nie dostali. Otworzyłam drzwi, które lekko skrzypnęły, po czym oparłam się o nie, wpatrując się w chłopaka, opartego o blat strzelnicy.
I jakby mój wzrok był namacalny, młodziak podniósł wzrok, rozejrzał się i napotkał moje spojrzenie. Wyglądał nieco gorzej niż parę minut temu - i to sprawiło, że byłam pewna, że coś z nim jest nie tak; utwierdziło mnie w przekonaniu, że sytuacja sprzed chwili, w barze, nie była jedynie moją wyobraźnią.
– No nie patrz tak - mruknął, niby przepraszająco, unosząc ręce w geście poddania. – Nie wiem, co sobie myślałem, po prostu... Różnisz się nieco od reszty, a tak się składa, że muszę dostać się do Noxwood bez większych podejrzeń.
Uniosłam zaskoczona brwi. Różnię od reszty? Czym? Tym, że wypiłam jego paskudnego drinka? Westchnęłam cicho, przeczesując włosy. Rzuciłam szybkie spojrzenie na jego nadgarstek - oczywiście, nie było tam Znaku. Jak miałby niby należeć do Brightville, jeśli Midmire biła od niego niemal na kilometr. Przekalkulowałam w myślach wszelkie za i przeciw, po czym przekręciłam głowę, nadal patrząc na chłopaka, który spoglądał na mnie, lekko zestresowany, ale bardzo zdeterminowany.
- Ten drink był obrzydliwy, to po pierwsze - burknęłam, uśmiechając się wrednie do chłopaka, który, lekko zmieszany, dalej patrzył na mnie z równą determinacją jak wcześniej. - Noxwood nie przyjmuje turystów zbyt hojnie. - Dodałam sucho, mierząc go od stóp do głów. Czy da sobie radę na tych ulicach? zastanawiałam się w myślach. - Zabiorę Cię tam. - zdecydowałam po chwili, odbijając się biodrem od ściany i spoglądając a swoje paznokcie. Jeśli zginie, nie będzie to mój problem - przecież nie jestem niańką. Usłyszałam zachłyśnięcie się powietrzem, a gdy spojrzałam w jego oczy, zobaczyłam w nich wielką radość. - Jeśli... - dodałam. To zgasiło niemal cały jego temperament. Wyglądał na pokonanego, jakby już wiedział, o co zapytam. - Jeśli powiesz mi, co to, do cholery było, tam na dole. - Pierwotnie chciałam zapytać o cel, ale gdy głowa chłopaka wystrzeliła w górę z nową nadzieją, wiedziałam, że dobrze trafiłam. O cel mogłam zapytać później, no i kto normalny pożałuje sobie widoku przerażonego Midmirejczyka na ulicach brutalnego Noxwood?
Z radością zauważyłam poszukiwane przeze mnie lokum. Uśmiechnęłam się półgębkiem, przekraczając próg miejsca docelowego. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, omiótł mnie specyficzny zapach stęchlizny, tuszowany dziwacznym połączeniem zapachu piżma i lasu świerkowego. Nigdy nie wiedziałam, dlaczego w strzelnicach używają zapachu lasu - żeby klienci poczuli się jak na prawdziwym polowaniu? Żeby przypomnieć im, że natura też istnieje? Pokręciłam lekko głową, przechodząc po cichu przez korytarz, wytężając koci wzrok w otaczającej mnie ciemności. Oh, jak dobrze, że opanowałam już umiejętności tego zwierzęcia do takiego stanu, że nie potrzebowałam długiego skupienia, by skorzystać z jego zdolności.
Na końcu korytarza tliło się delikatnie światło - wywnioskowałam stamtąd, że jest tam strzelnica, a zarazem zejście do podziemnej knajpy, którą byłam zainteresowana. Kątem oka zauważyłam ruch przy bocznym wejściu - odwróciłam się w tamtą stronę z prędkością godną bycia zapożyczoną od kota; wydawało się również, że moje źrenice przez chwilę stały się takie, jak u tego zwierzęcia. Mężczyzna, który wywołał moją reakcję stanął jak wryty, wpatrując się we mnie osłupiale, jakby nie spodziewał się takiej reakcji. Spojrzałam na niego nieufnie, taksując spojrzeniem niezdarną, wychodzoną sylwetkę, którą, o zgrozo, rozpoznałam. Z westchnięciem i przekręceniem oczyma uspokoiłam się, spoglądając na nieokrzesaną twarz, którą znałam zbyt dobrze. Rudowłosy, chudy młokos uśmiechnął się do mnie półgębkiem, niby kot z Cheshire. Należałam do Zaekneth, a i tak ten grymas sprawił, że po moich plecach przebiegły ciarki. Ten człowiek charakteryzował się lisim sprytem i dążeniem po trupach do celu, uwielbiał babrać ręce w brudnej robocie i nie bał się konsekwencji swoich czynów.
- Wpadłaś w odpowiednim momencie - uśmiechnął się do mnie, ponownie w ten niepokojący sposób, świdrując mnie spojrzeniem i taksując mój wygląd od stóp do głów. Wykręciłam lekko oczami, unosząc wyczekująco brew. - Ale co to miał być za koci atak, mój kocurze? - wymruczał, robiąc krok w moją stronę. Westchnęłam rozdrażniona na jego zachowanie.
- Jeśli byłby to koci atak, to leżałbyś już martwy na podłodze, Jeffrey. - Rzuciłam chłodno, patrząc w brudnoniebieskie oczy. - A teraz powiedz mi z łaski swojej gdzie jest ten wasz bar, z łaski swojej. - dodałam chłodno, ruszając przed siebie, w stronę, jak myślałam, strzelnicy. - Jeśli mam pozytywnie ją ocenić jako "miejsce spotkań dla Zaekneth", lepiej się pospiesz. - dodałam, obracając się za siebie z cwaniackim uśmiechem.
***
Siedziałam w kącie, popijając drugiego drinka z rzędu. Obserwowałam po cichu otoczenie, tak jak prosił mnie szef. Co prawda właściwie nie prosił, a kazał, a że nie czułam się na siłach, by wywołać z nim walkę - w szczególności, że skurwiel miota kulami ognia jak śnieżkami. Półmrok panujący w pomieszczeniu nadawał się idealnie do prowadzenia cichych, prywatnych rozmów, dotyczących planów frakcji. Wyglądało na to, że lokum spełniało jako takie warunki do bycia miejscem rozmów członków Zaekneth. Z westchnięciem dopiłam do końca drinka, gdy nagle przez drzwi od strony piwnicy wszedł chłopak, mniej więcej w moim wieku. Uniosłam lekko brew, skupiając na nim swoją uwagę - skoro spełniłam swoje zadanie, a do pracy i tak dzisiaj już nie muszę iść, to nic złego się nie stanie, gdy poszpieguje trochę na własną rękę. Z rosnącą ciekawością spoglądałam na młodzieńca, który wyglądał z jednej strony na zagubionego, a z drugiej na pewnego i zdecydowanego. Był przystojny, to trzeba było mu przyznać. Uśmiechnęłam się półgębkiem sama do siebie - dawno nie miałam okazji, żeby porozmawiać z kimś urodziwym, wartym uwagi, dlatego moja ręka bezwiednie podniosła się w górę, sygnalizując chęć otrzymania kolejnego drinka.
– Sanders, wracaj na ziemię i zanieś tej przeuroczej pani w kącie lokalu jakiegoś dobrego drinka. - usłyszałam gburowaty głos właściciela obu lokali. Lekki uśmiech wstąpił na moją twarz, gdy chłopak, o którym myślałam, wzdrygnął się lekko, jakby wyrwany z transu i skinął głową na słowa swojego szefa, po czym ruszył do baru w celu przygotowania mi napoju.
- No nareszcie. - Skrzywiłam się lekko, gdy pięć minut później przed moimi oczami stała szklanka, wypełniona słabo wymieszaną kombinacją soku i wódki. Westchnęłam cicho, sięgając kościstą ręką do napój, jednocześnie patrząc na chłopaka - ewidentnie chciał coś jeszcze powiedzieć. Podniosłam błękitne tęczówki, napotykając oczy kolory rozpuszczonej, gorzkiej czekolady. O rany, może nawet wybaczę mu paskudnego drinka, pomyślałam, unosząc pytająco brew, gdy ten usiadł naprzeciw mnie.
- Na co tak patrzysz? - fuknęłam chłodno, wpatrując się lodowato w ciepłe oczy chłopaka. On wydawał się absolutnie niewzruszony, zaciekawiony i... zdeterminowany. Zaintrygował mnie tym, dlatego przekręciłam głowę, sięgając po drinka i upijając z niego łyk. Gorzki smak wlał się do mojego gardła, ogrzewając je nieprzyjemnie.
– Jesteś z Lower East Xosk? – odezwał się nagle, absolutnie nie zrażony moją reakcją na drinka, którego mi przygotował. - Racja, dość nieprzyjemna dzielnica. Ludzie też średni, więc fakt faktem lepiej pić jednak samemu. - Spojrzałam na niego uważnie, od razu wyczuwając drugie dno tej wypowiedzi - on sprawdzał skąd pochodzę. Nieufność niemal od razu wpłynęła w moje żyły i odsunęłam się lekko, przyjmując wrogą postawę. Już miałam rzucić chamską odpowiedź i odprawić go, gdy zauważyłam w jego oczach coś, co wcześniej skrzętnie ukrywał - desperację. Nie wiedziałam czemu, ale ten widok trochę zmiękczył moje serce, i z westchnięciem, postanowiłam odpowiedzieć mu na jego niezbyt subtelne pytanie.
- Sanders, wracaj na strzelnicę, przyszedł klient! - usłyszałam ponownie głos właściciela baru. Zamknęłam usta, spuszczając wzrok na różową substancję przede mną, po czym ponownie podniosłam wzrok na chłopaka, który, jak mi się wydawało, dalej siedział naprzeciw mnie.
Ale to nie była prawda. Dosłownie w ułamku sekundy zmienił swoje położenie - w jednej chwili siedział i patrzył na mnie wyczekująco, w drugiej stał przy stoliku, odpowiadając - niezbyt grzecznie - swojemu szefowi. Delikatny wiatr na mojej szyi sprawił, że musiałam się odwrócić. Zakręciło mi się lekko w głowie - jak on to, na litość boską zrobił? Śledziłam go wzrokiem, gdy mozolnie wracał się na górę - wydawało się, że jego przełożony nie chciał, by młodziak dowiedział się zbyt wiele o tym, co się dzieje na dole. Zmarszczyłam brwi - co to było?
Przez parę następnych chwil siedziałam otępiała na swoim miejscu, po czym zebrałam się w sobie i wstałam ze swojego miejsca. Podniosłam szklankę, przechylając jej niedobrą zawartość, po czym odstawiłam ją z łoskotem na stole. Rozejrzałam się - nikt nie zwracał na mnie uwagi, dlatego też szybko skupiłam się na umiejętności kota w skradaniu się i już stałam na szczycie schodów. Rzecz jasna, nie zapłaciłam - nawet jakbym miała z czego, to bym tego nie zrobiła, w końcu jestem z Zaekneth. Nie pilnowali - nie dostali. Otworzyłam drzwi, które lekko skrzypnęły, po czym oparłam się o nie, wpatrując się w chłopaka, opartego o blat strzelnicy.
I jakby mój wzrok był namacalny, młodziak podniósł wzrok, rozejrzał się i napotkał moje spojrzenie. Wyglądał nieco gorzej niż parę minut temu - i to sprawiło, że byłam pewna, że coś z nim jest nie tak; utwierdziło mnie w przekonaniu, że sytuacja sprzed chwili, w barze, nie była jedynie moją wyobraźnią.
– No nie patrz tak - mruknął, niby przepraszająco, unosząc ręce w geście poddania. – Nie wiem, co sobie myślałem, po prostu... Różnisz się nieco od reszty, a tak się składa, że muszę dostać się do Noxwood bez większych podejrzeń.
Uniosłam zaskoczona brwi. Różnię od reszty? Czym? Tym, że wypiłam jego paskudnego drinka? Westchnęłam cicho, przeczesując włosy. Rzuciłam szybkie spojrzenie na jego nadgarstek - oczywiście, nie było tam Znaku. Jak miałby niby należeć do Brightville, jeśli Midmire biła od niego niemal na kilometr. Przekalkulowałam w myślach wszelkie za i przeciw, po czym przekręciłam głowę, nadal patrząc na chłopaka, który spoglądał na mnie, lekko zestresowany, ale bardzo zdeterminowany.
- Ten drink był obrzydliwy, to po pierwsze - burknęłam, uśmiechając się wrednie do chłopaka, który, lekko zmieszany, dalej patrzył na mnie z równą determinacją jak wcześniej. - Noxwood nie przyjmuje turystów zbyt hojnie. - Dodałam sucho, mierząc go od stóp do głów. Czy da sobie radę na tych ulicach? zastanawiałam się w myślach. - Zabiorę Cię tam. - zdecydowałam po chwili, odbijając się biodrem od ściany i spoglądając a swoje paznokcie. Jeśli zginie, nie będzie to mój problem - przecież nie jestem niańką. Usłyszałam zachłyśnięcie się powietrzem, a gdy spojrzałam w jego oczy, zobaczyłam w nich wielką radość. - Jeśli... - dodałam. To zgasiło niemal cały jego temperament. Wyglądał na pokonanego, jakby już wiedział, o co zapytam. - Jeśli powiesz mi, co to, do cholery było, tam na dole. - Pierwotnie chciałam zapytać o cel, ale gdy głowa chłopaka wystrzeliła w górę z nową nadzieją, wiedziałam, że dobrze trafiłam. O cel mogłam zapytać później, no i kto normalny pożałuje sobie widoku przerażonego Midmirejczyka na ulicach brutalnego Noxwood?
Travis?
19 mar 2020
Od Travisa
Wbiłem zaspane spojrzenie w sufit. Leżałem nieruchomo na plecach czując narastające w mojej głowie pulsacje. Zakląłem pod nosem i podniosłem do pozycji siedzącej, przecierając niemrawo oczy. Jeszcze na parę szybkich chwil ukryłem twarz w dłoniach i pozwoliłem powiekom opaść dosłownie na sekundę. Zegarek elektryczny, stojący na niewielkiej szafce nocnej, wskazywał godzinę dziewiątą zero trzy. Wydawałoby się, że to wcale nie tak wcześnie, a wręcz przeciwnie – dość późno, szkoda dnia na leniuchowanie w łóżku! Nie miałem jednak ochoty wstawać razem ze wchodem słońca, by spędzić poranek w jakkolwiek produktywny sposób. Owszem, mógłbym iść do parku, pobiegać lub chociaż pospacerować, ale kogo chcę oszukać? Nikomu po zaledwie czterech przespanych godzinach nie chciałoby się opuszczać ciepłego azylu, jakim w takiej sytuacji niewątpliwie staje się własne, miękkie łóżko. Nie mogłem spać. Nie mogłem spać do pieprzonej czwartej trzydzieści! Nie śpię dobrze, odkąd świat stanął na głowie i wszystko się pokomplikowało. Tkwię w miejscu, a każda wskazówka, na którą natrafiam okazuje się być ślepym zaułkiem. Nie odpuszczę jednak, póki nie odnajdę starszego brata. Wiele razy próbowałem odtworzyć w głowie scenariusz, który wydarzy się w przyszłości – jak tak naprawdę będzie wyglądało nasze spotkanie? Najbardziej przerażała mnie myśl, że człowiek, który kiedyś stanowił dla mnie złoty wzór, autorytet godny naśladowania, zmienił się nie do poznania. Skąd ta myśl? Próbuję ze wszystkich sił wyprzeć z mojej głowy myśl, że tak naprawdę Josh ma swoją rodzinę głęboko w poważaniu, skoro nie daje jakichkolwiek znaków życia.
Otrząsnąłem się z myśli, wytężając wzrok. Spojrzałem w stronę okna zasłoniętego żaluzją, zza której, przez niewielkie prześwity, przedzierały się blade promienie słońca. Zapowiadało to, iż pogoda na dworze musi być dziś nie najgorsza.
– Nie najgorsza... – mruknąłem – ...taka w sam raz, by iść do pracy! – Wymuszony uśmiech, w którym wyraźnie wyczuć można było porządną nutkę goryczy, zagościł na mojej twarzy. Dziś wyjątkowo mi się nie chciało, potrzebowałem jednak pieniędzy, żeby móc nadal mieszkać w obecnym lokum. Muszę przyznać – bardzo lubiłem tę kawalerkę, była niewielka, lecz bardzo przytulna, emitowała ciepłą aurą i pierwszy raz czułem się gdzieś tak komfortowo i spokojnie. Za kilkanaście minut musiałem jednak opuścić bezpieczne mury mieszkania i wsiąść w linię nr 164, która miała zawieźć mnie na przystanek znajdujący się dwieście metrów od miejsca mojej obecnej pracy. Obsługa strzelnicy nie była, rzecz jasna, profesją marzeń, lecz zdarzały się już gorsze posady. Oraz gorsi szefowie. No i współpracownicy.
Na strzelnicy oprócz mnie, kręcił się jeszcze tylko jeden pracownik – Jeffrey. Wyglądał na dość niezdarnego i oderwanego od rzeczywistości. Rozmowy z nim przeważnie kończyły się nagłymi zmianami tematu lub kroczeniem w tematy dziwne i kompletnie dla mnie niezrozumiałe. Podczas, gdy moja twarz malowała się w totalnej dezorientacji, Jeff potrafił się tylko idiotycznie podśmiechiwać, błądząc wzrokiem po obskurnych i odrapanych ścianach strzelnicy. Stanowił jednak dla tego miejsca pewnego rodzaju znak rozpoznawczy, praktycznie wszyscy go tu znali. I nie tylko tu, bo poza obrębem naszego miejsca pracy, również nie stronił sobie od znajomych. W jakiś sposób wzbudzał sobie ich sympatię i zainteresowanie, często widziałem go stojącego na uboczu i gadającego z jakimś podejrzanym typem. Ostatnimi czasy kręci się ich tu znacznie więcej. I mam wrażenie, że to wcale nie ma nic wspólnego z tym, że szef postanowił jakiś czas temu otworzyć pod strzelnicą jakąś spelunę, którą dumnie zdaje się nazywać barem. To znaczy, nie bezpośrednio. Podziemny lokal śmierdzi mi na odległość nielegalnymi interesami. Brzmi poniekąd sensownie, bowiem komu opłacałoby się prowadzić strzelnicę w samym centrum dzielnicy Lower East Xosk? Kokosów nie da się na tym zbić, a za coś żyć trzeba. Czułem się jednak poirytowany faktem, iż szef nie chce mnie w nic wtajemniczyć, na pewno nie w takim stopniu, w jakim wtajemniczył w to Jeffreya. Czymkolwiek to jest. Rzeczywiście, mój staż pracy w tym miejscu nie jest jakiś wybitnie długi, ale zżera mnie ogromna ciekawość, co tak naprawdę dzieje się pod podłogą zapyziałej strzelnicy.
Na strzelnicy oprócz mnie, kręcił się jeszcze tylko jeden pracownik – Jeffrey. Wyglądał na dość niezdarnego i oderwanego od rzeczywistości. Rozmowy z nim przeważnie kończyły się nagłymi zmianami tematu lub kroczeniem w tematy dziwne i kompletnie dla mnie niezrozumiałe. Podczas, gdy moja twarz malowała się w totalnej dezorientacji, Jeff potrafił się tylko idiotycznie podśmiechiwać, błądząc wzrokiem po obskurnych i odrapanych ścianach strzelnicy. Stanowił jednak dla tego miejsca pewnego rodzaju znak rozpoznawczy, praktycznie wszyscy go tu znali. I nie tylko tu, bo poza obrębem naszego miejsca pracy, również nie stronił sobie od znajomych. W jakiś sposób wzbudzał sobie ich sympatię i zainteresowanie, często widziałem go stojącego na uboczu i gadającego z jakimś podejrzanym typem. Ostatnimi czasy kręci się ich tu znacznie więcej. I mam wrażenie, że to wcale nie ma nic wspólnego z tym, że szef postanowił jakiś czas temu otworzyć pod strzelnicą jakąś spelunę, którą dumnie zdaje się nazywać barem. To znaczy, nie bezpośrednio. Podziemny lokal śmierdzi mi na odległość nielegalnymi interesami. Brzmi poniekąd sensownie, bowiem komu opłacałoby się prowadzić strzelnicę w samym centrum dzielnicy Lower East Xosk? Kokosów nie da się na tym zbić, a za coś żyć trzeba. Czułem się jednak poirytowany faktem, iż szef nie chce mnie w nic wtajemniczyć, na pewno nie w takim stopniu, w jakim wtajemniczył w to Jeffreya. Czymkolwiek to jest. Rzeczywiście, mój staż pracy w tym miejscu nie jest jakiś wybitnie długi, ale zżera mnie ogromna ciekawość, co tak naprawdę dzieje się pod podłogą zapyziałej strzelnicy.
Zdarzyło mi się być kilka razy w podziemiach. Kiedy na – nazwijmy to – powierzchni brakowało klientów, wołano mnie na dół, niejako do pomocy przy nalewaniu piwa, czy rozpakowywaniu paczek z alkoholem. To wystarczyło jednak, by niekiedy zakręcić się między stolikami i znaleźć jakże przypadkiem w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie. Rozmowy szemranych typów dotyczyły, a i owszem, jakichś pokręconych rzeczy. Nie wiem, w którym momencie mojego życia zacząłem przebywać z członkami Zaekneth praktycznie każdego dnia, w jednym pomieszczeniu. A może raczej – kiedy to sobie uświadomiłem i przyznałem, że tak faktycznie jest. Tematem ich rozmów przeważnie były – dość nierealne jak na moje – plany podbicia innych dzielnic, a także stworzenie podziemnych tuneli łączących dzielnicę Noxwood z pozostałymi dzielnicami. Najbardziej nurtowała mnie jednak kwestia (najbardziej niedorzeczna z niedorzecznych, ale jednak ciekawa) przejęcia czyichś zdolności, jak gdyby nabycia ich, przekazania drugiej osobie. Choćby przy użyciu pomocy. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co ten człowiek miał na myśli, używając tego określenia, ale sądząc po krzywym uśmieszku zdobiącym jego twarz – było to coś...
– Sanders, wracaj na ziemię i zanieś tej przeuroczej pani w kącie lokalu jakiegoś dobrego drinka. – Z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie nieco zniecierpliwiony głos szefa, który pstryknął palcami centralnie przed moją twarzą, po czym chwycił pokaźnych rozmiarów kufel do piwa i zaczął samodzielnie obsługiwać się przy nalewaku.
– Ta jest – mruknąłem, wyrwany z głębokiego zamyślenia. Z jednej strony byłem wdzięczny szefowi, za obudzenie mnie z tego snu na jawie, bo w mojej głowie zaczynały powoli snuć się najczarniejsze scenariusze. Rozejrzałem się po obszernej półce, która była w rzeczywistości wystawą najróżniejszych alkoholi, chwyciłem za butelkę smakowej wódki i, używając swoich nędznych barmańskich umiejętności, zmieszałem ją z jakimś syropem. Nie żałowałem również soku żurawinowego, a także lodu. Jakkolwiek się to prezentowało, musiało spełnić wymagania klientki, której teraz wypatrywałem bacznym wzrokiem po każdym zakamarku lokalu. Jest.
Przyjrzałem się dziewczynie nieco uważniej, siedziała na samym końcu pomieszczenia, które nie był jakichś pokaźnych rozmiarów, aczkolwiek w panującym dookoła półmroku, ciężko było dostrzec jakikolwiek szczegół. Chwyciłem więc kieliszek z drinkiem i ruszyłem w stronę kobiety. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, kiedy znalazłem się już w zasięgu jej uwagi, to jej prawy nadgarstek – pusto. Niespodziewanie poczułem wewnątrz ulgę. Ulgę? Dziewczyna nie mogła pochodzić z Brightville, bo w miejscu takim jak to, zapewne nawet nie zdążyłaby zamówić sobie drinka.
– No nareszcie – skwitowała krótko, świdrując mnie wyczekującym spojrzeniem. Uniosła lekko brwi, kiedy przeniosła swój wzrok na postawiony przed nią kieliszek z przygotowanym trunkiem. Dobra, czyli jest aż tak źle.
W tym momencie powinienem po prostu uśmiechnąć się, zapewnić ją, jak bardzo się starałem! i odejść. Dlaczego więc... jakiś cichy głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że dobrą decyzją byłoby zatrzymać się tutaj nieco dłużej, przedłużyć tę konwersację o dość słabym starcie chociaż o kilka minut? Intuicja podpowiadała mi, że ta istota, o świdrujących go coraz wyraźniej, błękitnych oczach może dać mu odpowiedzi. Lub zna kogoś, kto...
– Na co tak patrzysz? – Sprawiała wrażenie bardzo zniecierpliwionej i poirytowanej. Nie wiem, jak długo musiałem stać przy jej stoliku i analizować wszystko w głowie, ale widocznie trwało to zbyt długo. Nadal nie wiedziałem jednak, jak zacząć... Nie mogę tak po prostu spytać o Josha, to byłoby... zbyt ryzykowne. Zarazem nie chcę wkupiać się w jej łaski, bo i też nie wygląda mi na taką, która szuka tu przyjaciół.
– Jesteś z Lower East Xosk? – zająłem miejsce na przeciwko niej, przybierając może nieco przesadnie ciekawski wyraz twarzy. – Racja, dość nieprzyjemna dzielnica. Ludzie też średni, więc fakt faktem lepiej pić jednak samemu. – W wypowiedzi tej nie było ani krzty sarkazmu, kieliszek faktycznie wydawał się być lepszym towarzyszem, aniżeli ktokolwiek, kto kręcił się na przecznicach tej części miasta.
– Sanders, wracaj na strzelnicę, przyszedł klient.
Czy mój szef robi wyjątkowo dziś robi to specjalnie? Zdaje się mieć na mnie znacznie baczniejsze oko, aniżeli tam do góry. Zakląłem pod nosem, posyłając dziewczynie ostatnie, znaczące spojrzenie. Musiałem mieć jednak pewność. W jednej chwili podniosłem się z krzesła, spiąłem wszystkie mięśnie i świat jak gdyby zawirował. A właściwie spowolnił, dosłownie. Nim szef w poirytowaniu złapie się za głowę, ja będę już wiedział, czy ta filigranowa osóbka siedząca na przeciwko jest z Midmire, czy może z Zaekneth. Wystarczyły dosłownie trzy kroki, bym znalazł się za jej plecami i wyraźnie dostrzegł na jej karku niewielki fragment tatuażu. Bogu dzięki, że postanowiła związać włosy w taki, a nie inny sposób – wprawdzie opadały one luźno na ramiona, lecz dziewczyna przegarnęła je sobie do przodu, jedynie część z nich była spięta z tyłu głowy. To wystarczyło jednak, by dostrzec ten jeden, najważniejszy element. Zaekneth.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz? – mężczyzna warknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
– Ja? Ja tylko roznoszę drinki – wzruszyłem ramionami, karcąc siebie w duchu za to, co właśnie powiedziałem. Tak, moja odpowiedź faktycznie brzmiała tak idiotycznie, na jaką wyglądała. I w dodatku szef najwidoczniej przestał mi ufać. O ile kiedykolwiek można było mówić tu jakimś zaufaniu. Nie chciałem jednak wiedzieć, co więcej ma mi do powiedzenia, dlatego czym prędzej spuściłem wzrok i udałem się w kierunku schodów prowadzących na strzelnicę. Głowa na chwilę zrobiła się ciężka, a wszystko dookoła zawirowało – trwało to na szczęście zaledwie kilka sekund, by po chwili wrócić do normalnego stanu.
– Te skutki uboczne mnie kiedyś wykończą – mruknąłem sam do siebie, znajdując się po raz kolejny dzisiejszego dnia w zapyziałej dziurze znanej również jako strzelnica. Ku mojemu zdziwieniu pomieszczenie było jednak puste. Jeśli nawet przed kilkoma minuty był tu jakiś klient, to najwyraźniej nie lubił czekać. Usiadłem na stołku, znajdującym się za ladą i spuściłem głowę. Nie, nie, NIE! Wszystko źle! Co robię nie tak? Najwidoczniej tam na dole każdy podejrzany ruch jest uważnie monitorowany, a ściany mają uszy. Wielokrotnie zdarzyło mi się zasnąć na starym fotelu w magazynie i nawet, jeśli zostałem jakimś cudem przyłapany, to szef bagatelizował sprawę, a nawet skwitował to przelotnym uśmiechem. Muszę być ostrożniejszy. Muszę...
Skrzypnięcie drzwi odciągnęło mnie (zresztą po raz kolejny dzisiejszego dnia) od burzy myśli. Kiedy uniosłem zmęczone spojrzenie, pierwszym, co zauważyłem, były błękitne oczy. Dziewczyna stała oparta o zatrzaśnięte drzwi prowadzące do baru i czekała. Jej pytający wyraz twarzy wskazywał jednoznacznie, że doskonale wie, iż nie zainteresowałem się nią bez powodu.
– No nie patrz tak – powiedziałem, unosząc rozłożone dłonie w obronnym geście. – Nie wiem, co sobie myślałem, po prostu... Różnisz się nieco od reszty, a tak się składa, że muszę dostać się do Noxwood bez większych podejrzeń.
Wydusiłem to z siebie. Nie wiem, na jakiej podstawie oczekiwałem, że mi pomoże. Nie wiedziałem w ogóle, czego mogę się po niej spodziewać. Jeśli zgodzi się wprowadzić mnie do ludzi ze swojej frakcji, choćby nie wiem, ile to miało kosztować, będę skłonny podjąć to ryzyko. Jeśli jednak zapyta o powód... nie będę mógł szepnąć słowa o Joshu Sandersie.
– Sanders, wracaj na ziemię i zanieś tej przeuroczej pani w kącie lokalu jakiegoś dobrego drinka. – Z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie nieco zniecierpliwiony głos szefa, który pstryknął palcami centralnie przed moją twarzą, po czym chwycił pokaźnych rozmiarów kufel do piwa i zaczął samodzielnie obsługiwać się przy nalewaku.
– Ta jest – mruknąłem, wyrwany z głębokiego zamyślenia. Z jednej strony byłem wdzięczny szefowi, za obudzenie mnie z tego snu na jawie, bo w mojej głowie zaczynały powoli snuć się najczarniejsze scenariusze. Rozejrzałem się po obszernej półce, która była w rzeczywistości wystawą najróżniejszych alkoholi, chwyciłem za butelkę smakowej wódki i, używając swoich nędznych barmańskich umiejętności, zmieszałem ją z jakimś syropem. Nie żałowałem również soku żurawinowego, a także lodu. Jakkolwiek się to prezentowało, musiało spełnić wymagania klientki, której teraz wypatrywałem bacznym wzrokiem po każdym zakamarku lokalu. Jest.
Przyjrzałem się dziewczynie nieco uważniej, siedziała na samym końcu pomieszczenia, które nie był jakichś pokaźnych rozmiarów, aczkolwiek w panującym dookoła półmroku, ciężko było dostrzec jakikolwiek szczegół. Chwyciłem więc kieliszek z drinkiem i ruszyłem w stronę kobiety. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, kiedy znalazłem się już w zasięgu jej uwagi, to jej prawy nadgarstek – pusto. Niespodziewanie poczułem wewnątrz ulgę. Ulgę? Dziewczyna nie mogła pochodzić z Brightville, bo w miejscu takim jak to, zapewne nawet nie zdążyłaby zamówić sobie drinka.
– No nareszcie – skwitowała krótko, świdrując mnie wyczekującym spojrzeniem. Uniosła lekko brwi, kiedy przeniosła swój wzrok na postawiony przed nią kieliszek z przygotowanym trunkiem. Dobra, czyli jest aż tak źle.
W tym momencie powinienem po prostu uśmiechnąć się, zapewnić ją, jak bardzo się starałem! i odejść. Dlaczego więc... jakiś cichy głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że dobrą decyzją byłoby zatrzymać się tutaj nieco dłużej, przedłużyć tę konwersację o dość słabym starcie chociaż o kilka minut? Intuicja podpowiadała mi, że ta istota, o świdrujących go coraz wyraźniej, błękitnych oczach może dać mu odpowiedzi. Lub zna kogoś, kto...
– Na co tak patrzysz? – Sprawiała wrażenie bardzo zniecierpliwionej i poirytowanej. Nie wiem, jak długo musiałem stać przy jej stoliku i analizować wszystko w głowie, ale widocznie trwało to zbyt długo. Nadal nie wiedziałem jednak, jak zacząć... Nie mogę tak po prostu spytać o Josha, to byłoby... zbyt ryzykowne. Zarazem nie chcę wkupiać się w jej łaski, bo i też nie wygląda mi na taką, która szuka tu przyjaciół.
– Jesteś z Lower East Xosk? – zająłem miejsce na przeciwko niej, przybierając może nieco przesadnie ciekawski wyraz twarzy. – Racja, dość nieprzyjemna dzielnica. Ludzie też średni, więc fakt faktem lepiej pić jednak samemu. – W wypowiedzi tej nie było ani krzty sarkazmu, kieliszek faktycznie wydawał się być lepszym towarzyszem, aniżeli ktokolwiek, kto kręcił się na przecznicach tej części miasta.
– Sanders, wracaj na strzelnicę, przyszedł klient.
Czy mój szef robi wyjątkowo dziś robi to specjalnie? Zdaje się mieć na mnie znacznie baczniejsze oko, aniżeli tam do góry. Zakląłem pod nosem, posyłając dziewczynie ostatnie, znaczące spojrzenie. Musiałem mieć jednak pewność. W jednej chwili podniosłem się z krzesła, spiąłem wszystkie mięśnie i świat jak gdyby zawirował. A właściwie spowolnił, dosłownie. Nim szef w poirytowaniu złapie się za głowę, ja będę już wiedział, czy ta filigranowa osóbka siedząca na przeciwko jest z Midmire, czy może z Zaekneth. Wystarczyły dosłownie trzy kroki, bym znalazł się za jej plecami i wyraźnie dostrzegł na jej karku niewielki fragment tatuażu. Bogu dzięki, że postanowiła związać włosy w taki, a nie inny sposób – wprawdzie opadały one luźno na ramiona, lecz dziewczyna przegarnęła je sobie do przodu, jedynie część z nich była spięta z tyłu głowy. To wystarczyło jednak, by dostrzec ten jeden, najważniejszy element. Zaekneth.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz? – mężczyzna warknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
– Ja? Ja tylko roznoszę drinki – wzruszyłem ramionami, karcąc siebie w duchu za to, co właśnie powiedziałem. Tak, moja odpowiedź faktycznie brzmiała tak idiotycznie, na jaką wyglądała. I w dodatku szef najwidoczniej przestał mi ufać. O ile kiedykolwiek można było mówić tu jakimś zaufaniu. Nie chciałem jednak wiedzieć, co więcej ma mi do powiedzenia, dlatego czym prędzej spuściłem wzrok i udałem się w kierunku schodów prowadzących na strzelnicę. Głowa na chwilę zrobiła się ciężka, a wszystko dookoła zawirowało – trwało to na szczęście zaledwie kilka sekund, by po chwili wrócić do normalnego stanu.
– Te skutki uboczne mnie kiedyś wykończą – mruknąłem sam do siebie, znajdując się po raz kolejny dzisiejszego dnia w zapyziałej dziurze znanej również jako strzelnica. Ku mojemu zdziwieniu pomieszczenie było jednak puste. Jeśli nawet przed kilkoma minuty był tu jakiś klient, to najwyraźniej nie lubił czekać. Usiadłem na stołku, znajdującym się za ladą i spuściłem głowę. Nie, nie, NIE! Wszystko źle! Co robię nie tak? Najwidoczniej tam na dole każdy podejrzany ruch jest uważnie monitorowany, a ściany mają uszy. Wielokrotnie zdarzyło mi się zasnąć na starym fotelu w magazynie i nawet, jeśli zostałem jakimś cudem przyłapany, to szef bagatelizował sprawę, a nawet skwitował to przelotnym uśmiechem. Muszę być ostrożniejszy. Muszę...
Skrzypnięcie drzwi odciągnęło mnie (zresztą po raz kolejny dzisiejszego dnia) od burzy myśli. Kiedy uniosłem zmęczone spojrzenie, pierwszym, co zauważyłem, były błękitne oczy. Dziewczyna stała oparta o zatrzaśnięte drzwi prowadzące do baru i czekała. Jej pytający wyraz twarzy wskazywał jednoznacznie, że doskonale wie, iż nie zainteresowałem się nią bez powodu.
– No nie patrz tak – powiedziałem, unosząc rozłożone dłonie w obronnym geście. – Nie wiem, co sobie myślałem, po prostu... Różnisz się nieco od reszty, a tak się składa, że muszę dostać się do Noxwood bez większych podejrzeń.
Wydusiłem to z siebie. Nie wiem, na jakiej podstawie oczekiwałem, że mi pomoże. Nie wiedziałem w ogóle, czego mogę się po niej spodziewać. Jeśli zgodzi się wprowadzić mnie do ludzi ze swojej frakcji, choćby nie wiem, ile to miało kosztować, będę skłonny podjąć to ryzyko. Jeśli jednak zapyta o powód... nie będę mógł szepnąć słowa o Joshu Sandersie.
Delilah?
WITAMY!
Cześć, dzień dobry, witamy bardzo serdecznie!
Administracja ma zaszczyt powitać wszystkich bardzo cieplutko na blogu THE TRIANGLE, z którego – nie ukrywamy – jesteśmy bardzo dumne i mamy nadzieję, że i Wam strona przypadnie do gustu. Chciałybyśmy serdecznie zaprosić nowo przybyłych o zapoznanie się z każdą zakładką, w szczególności o bliższe przyjrzenie się FABULE, która odgrywa tutaj jedną z najważniejszych ról, i która – być może zatrzyma Was u nas na dłużej? W obecnej sytuacji, podczas gdy każdy z nas większość czasu spędza w domu, dobrze jest nieco pobudzić swoją kreatywność oraz umiejętności pisarskie, a tego typu blog jest do tego wręcz perfekcyjną okazją! Zapraszamy również na nasze blogowe czaty (na dole strony, jaki i w menu bocznym), gdzie możemy lepiej się poznać, a także porozmawiać na każdy temat.
Niniejszym ogłaszamy, iż blog THE TRIANGLE zostaje oficjalnie otwarty! Zachęcamy do przesyłania formularzy i wspólnego pisania opowiadań!
– administracja w składzie: rebelle oraz waytonew ❤
Subskrybuj:
Posty (Atom)