Nie sądziłam, że tak szybko znowu zawitam na Lower East Xosk. Zaczerpnęłam głębokiego wdechu, czując o wiele czystsze powietrze niż te, które znajduje się nad Noxwood. Westchnęłam, cicho przeczesując spojrzeniem ulicę. Z przyzwyczajenia skryłam się w cieniu, siedząc cicho i taksując spojrzeniem przechodniów. Wydawało się, że mieszkańcy tej dzielnicy byli aż nader spokojni - zupełnie inni od tego, do czego byłam przyzwyczajona. Oczekiwałam niemal, że ktoś rzuci się na mnie z chęcią morderstwa, ale nic takiego się nie wydarzyło. Dalej czujna odetchnęłam cicho, wychodząc powoli na środek ulicy. Sama nawet nie wiem, dlaczego byłam taka niespokojna - wydaje się, że było to przyzwyczajenie, albo może jakaś dziwaczna intuicja? Albo już całkowicie zwariowałam przez swoją zdolność? Potrząsnęłam głową, wsuwając dłonie do kieszenie, przemykając się po uliczkach. Nie chciałam zwracać na siebie zbytniej uwagi, byłaby to niepotrzebna komplikacja, a chciałam przecież tylko wreszcie odpocząć. Nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem byłam w barze dla własnej przyjemności, tym bardziej w innej dzielnicy, dlatego zaproszenie do baru pod strzelnicą przyjęłam niemal z ulgą. Rozejrzałam się po okolicy w nadziei, że w końcu znajdę miejsce, które mnie interesuje.
Z radością zauważyłam poszukiwane przeze mnie lokum. Uśmiechnęłam się półgębkiem, przekraczając próg miejsca docelowego. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, omiótł mnie specyficzny zapach stęchlizny, tuszowany dziwacznym połączeniem zapachu piżma i lasu świerkowego. Nigdy nie wiedziałam, dlaczego w strzelnicach używają zapachu lasu - żeby klienci poczuli się jak na prawdziwym polowaniu? Żeby przypomnieć im, że natura też istnieje? Pokręciłam lekko głową, przechodząc po cichu przez korytarz, wytężając koci wzrok w otaczającej mnie ciemności. Oh, jak dobrze, że opanowałam już umiejętności tego zwierzęcia do takiego stanu, że nie potrzebowałam długiego skupienia, by skorzystać z jego zdolności.
Na końcu korytarza tliło się delikatnie światło - wywnioskowałam stamtąd, że jest tam strzelnica, a zarazem zejście do podziemnej knajpy, którą byłam zainteresowana. Kątem oka zauważyłam ruch przy bocznym wejściu - odwróciłam się w tamtą stronę z prędkością godną bycia zapożyczoną od kota; wydawało się również, że moje źrenice przez chwilę stały się takie, jak u tego zwierzęcia. Mężczyzna, który wywołał moją reakcję stanął jak wryty, wpatrując się we mnie osłupiale, jakby nie spodziewał się takiej reakcji. Spojrzałam na niego nieufnie, taksując spojrzeniem niezdarną, wychodzoną sylwetkę, którą, o zgrozo, rozpoznałam. Z westchnięciem i przekręceniem oczyma uspokoiłam się, spoglądając na nieokrzesaną twarz, którą znałam zbyt dobrze. Rudowłosy, chudy młokos uśmiechnął się do mnie półgębkiem, niby kot z Cheshire. Należałam do Zaekneth, a i tak ten grymas sprawił, że po moich plecach przebiegły ciarki. Ten człowiek charakteryzował się lisim sprytem i dążeniem po trupach do celu, uwielbiał babrać ręce w brudnej robocie i nie bał się konsekwencji swoich czynów.
- Wpadłaś w odpowiednim momencie - uśmiechnął się do mnie, ponownie w ten niepokojący sposób, świdrując mnie spojrzeniem i taksując mój wygląd od stóp do głów. Wykręciłam lekko oczami, unosząc wyczekująco brew. - Ale co to miał być za koci atak, mój kocurze? - wymruczał, robiąc krok w moją stronę. Westchnęłam rozdrażniona na jego zachowanie.
- Jeśli byłby to koci atak, to leżałbyś już martwy na podłodze, Jeffrey. - Rzuciłam chłodno, patrząc w brudnoniebieskie oczy. - A teraz powiedz mi z łaski swojej gdzie jest ten wasz bar, z łaski swojej. - dodałam chłodno, ruszając przed siebie, w stronę, jak myślałam, strzelnicy. - Jeśli mam pozytywnie ją ocenić jako "miejsce spotkań dla Zaekneth", lepiej się pospiesz. - dodałam, obracając się za siebie z cwaniackim uśmiechem.
***
Siedziałam w kącie, popijając drugiego drinka z rzędu. Obserwowałam po cichu otoczenie, tak jak prosił mnie szef. Co prawda właściwie nie prosił, a kazał, a że nie czułam się na siłach, by wywołać z nim walkę - w szczególności, że skurwiel miota kulami ognia jak śnieżkami. Półmrok panujący w pomieszczeniu nadawał się idealnie do prowadzenia cichych, prywatnych rozmów, dotyczących planów frakcji. Wyglądało na to, że lokum spełniało jako takie warunki do bycia miejscem rozmów członków Zaekneth. Z westchnięciem dopiłam do końca drinka, gdy nagle przez drzwi od strony piwnicy wszedł chłopak, mniej więcej w moim wieku. Uniosłam lekko brew, skupiając na nim swoją uwagę - skoro spełniłam swoje zadanie, a do pracy i tak dzisiaj już nie muszę iść, to nic złego się nie stanie, gdy poszpieguje trochę na własną rękę. Z rosnącą ciekawością spoglądałam na młodzieńca, który wyglądał z jednej strony na zagubionego, a z drugiej na pewnego i zdecydowanego. Był przystojny, to trzeba było mu przyznać. Uśmiechnęłam się półgębkiem sama do siebie - dawno nie miałam okazji, żeby porozmawiać z kimś urodziwym, wartym uwagi, dlatego moja ręka bezwiednie podniosła się w górę, sygnalizując chęć otrzymania kolejnego drinka.
– Sanders, wracaj na ziemię i zanieś tej przeuroczej pani w kącie lokalu jakiegoś dobrego drinka. - usłyszałam gburowaty głos właściciela obu lokali. Lekki uśmiech wstąpił na moją twarz, gdy chłopak, o którym myślałam, wzdrygnął się lekko, jakby wyrwany z transu i skinął głową na słowa swojego szefa, po czym ruszył do baru w celu przygotowania mi napoju.
- No nareszcie. - Skrzywiłam się lekko, gdy pięć minut później przed moimi oczami stała szklanka, wypełniona słabo wymieszaną kombinacją soku i wódki. Westchnęłam cicho, sięgając kościstą ręką do napój, jednocześnie patrząc na chłopaka - ewidentnie chciał coś jeszcze powiedzieć. Podniosłam błękitne tęczówki, napotykając oczy kolory rozpuszczonej, gorzkiej czekolady. O rany, może nawet wybaczę mu paskudnego drinka, pomyślałam, unosząc pytająco brew, gdy ten usiadł naprzeciw mnie.
- Na co tak patrzysz? - fuknęłam chłodno, wpatrując się lodowato w ciepłe oczy chłopaka. On wydawał się absolutnie niewzruszony, zaciekawiony i... zdeterminowany. Zaintrygował mnie tym, dlatego przekręciłam głowę, sięgając po drinka i upijając z niego łyk. Gorzki smak wlał się do mojego gardła, ogrzewając je nieprzyjemnie.
– Jesteś z Lower East Xosk? – odezwał się nagle, absolutnie nie zrażony moją reakcją na drinka, którego mi przygotował. - Racja, dość nieprzyjemna dzielnica. Ludzie też średni, więc fakt faktem lepiej pić jednak samemu. - Spojrzałam na niego uważnie, od razu wyczuwając drugie dno tej wypowiedzi - on sprawdzał skąd pochodzę. Nieufność niemal od razu wpłynęła w moje żyły i odsunęłam się lekko, przyjmując wrogą postawę. Już miałam rzucić chamską odpowiedź i odprawić go, gdy zauważyłam w jego oczach coś, co wcześniej skrzętnie ukrywał - desperację. Nie wiedziałam czemu, ale ten widok trochę zmiękczył moje serce, i z westchnięciem, postanowiłam odpowiedzieć mu na jego niezbyt subtelne pytanie.
- Sanders, wracaj na strzelnicę, przyszedł klient! - usłyszałam ponownie głos właściciela baru. Zamknęłam usta, spuszczając wzrok na różową substancję przede mną, po czym ponownie podniosłam wzrok na chłopaka, który, jak mi się wydawało, dalej siedział naprzeciw mnie.
Ale to nie była prawda. Dosłownie w ułamku sekundy zmienił swoje położenie - w jednej chwili siedział i patrzył na mnie wyczekująco, w drugiej stał przy stoliku, odpowiadając - niezbyt grzecznie - swojemu szefowi. Delikatny wiatr na mojej szyi sprawił, że musiałam się odwrócić. Zakręciło mi się lekko w głowie - jak on to, na litość boską zrobił? Śledziłam go wzrokiem, gdy mozolnie wracał się na górę - wydawało się, że jego przełożony nie chciał, by młodziak dowiedział się zbyt wiele o tym, co się dzieje na dole. Zmarszczyłam brwi - co to było?
Przez parę następnych chwil siedziałam otępiała na swoim miejscu, po czym zebrałam się w sobie i wstałam ze swojego miejsca. Podniosłam szklankę, przechylając jej niedobrą zawartość, po czym odstawiłam ją z łoskotem na stole. Rozejrzałam się - nikt nie zwracał na mnie uwagi, dlatego też szybko skupiłam się na umiejętności kota w skradaniu się i już stałam na szczycie schodów. Rzecz jasna, nie zapłaciłam - nawet jakbym miała z czego, to bym tego nie zrobiła, w końcu jestem z Zaekneth. Nie pilnowali - nie dostali. Otworzyłam drzwi, które lekko skrzypnęły, po czym oparłam się o nie, wpatrując się w chłopaka, opartego o blat strzelnicy.
I jakby mój wzrok był namacalny, młodziak podniósł wzrok, rozejrzał się i napotkał moje spojrzenie. Wyglądał nieco gorzej niż parę minut temu - i to sprawiło, że byłam pewna, że coś z nim jest nie tak; utwierdziło mnie w przekonaniu, że sytuacja sprzed chwili, w barze, nie była jedynie moją wyobraźnią.
– No nie patrz tak - mruknął, niby przepraszająco, unosząc ręce w geście poddania. – Nie wiem, co sobie myślałem, po prostu... Różnisz się nieco od reszty, a tak się składa, że muszę dostać się do Noxwood bez większych podejrzeń.
Uniosłam zaskoczona brwi. Różnię od reszty? Czym? Tym, że wypiłam jego paskudnego drinka? Westchnęłam cicho, przeczesując włosy. Rzuciłam szybkie spojrzenie na jego nadgarstek - oczywiście, nie było tam Znaku. Jak miałby niby należeć do Brightville, jeśli Midmire biła od niego niemal na kilometr. Przekalkulowałam w myślach wszelkie za i przeciw, po czym przekręciłam głowę, nadal patrząc na chłopaka, który spoglądał na mnie, lekko zestresowany, ale bardzo zdeterminowany.
- Ten drink był obrzydliwy, to po pierwsze - burknęłam, uśmiechając się wrednie do chłopaka, który, lekko zmieszany, dalej patrzył na mnie z równą determinacją jak wcześniej. - Noxwood nie przyjmuje turystów zbyt hojnie. - Dodałam sucho, mierząc go od stóp do głów. Czy da sobie radę na tych ulicach? zastanawiałam się w myślach. - Zabiorę Cię tam. - zdecydowałam po chwili, odbijając się biodrem od ściany i spoglądając a swoje paznokcie. Jeśli zginie, nie będzie to mój problem - przecież nie jestem niańką. Usłyszałam zachłyśnięcie się powietrzem, a gdy spojrzałam w jego oczy, zobaczyłam w nich wielką radość. - Jeśli... - dodałam. To zgasiło niemal cały jego temperament. Wyglądał na pokonanego, jakby już wiedział, o co zapytam. - Jeśli powiesz mi, co to, do cholery było, tam na dole. - Pierwotnie chciałam zapytać o cel, ale gdy głowa chłopaka wystrzeliła w górę z nową nadzieją, wiedziałam, że dobrze trafiłam. O cel mogłam zapytać później, no i kto normalny pożałuje sobie widoku przerażonego Midmirejczyka na ulicach brutalnego Noxwood?
Z radością zauważyłam poszukiwane przeze mnie lokum. Uśmiechnęłam się półgębkiem, przekraczając próg miejsca docelowego. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, omiótł mnie specyficzny zapach stęchlizny, tuszowany dziwacznym połączeniem zapachu piżma i lasu świerkowego. Nigdy nie wiedziałam, dlaczego w strzelnicach używają zapachu lasu - żeby klienci poczuli się jak na prawdziwym polowaniu? Żeby przypomnieć im, że natura też istnieje? Pokręciłam lekko głową, przechodząc po cichu przez korytarz, wytężając koci wzrok w otaczającej mnie ciemności. Oh, jak dobrze, że opanowałam już umiejętności tego zwierzęcia do takiego stanu, że nie potrzebowałam długiego skupienia, by skorzystać z jego zdolności.
Na końcu korytarza tliło się delikatnie światło - wywnioskowałam stamtąd, że jest tam strzelnica, a zarazem zejście do podziemnej knajpy, którą byłam zainteresowana. Kątem oka zauważyłam ruch przy bocznym wejściu - odwróciłam się w tamtą stronę z prędkością godną bycia zapożyczoną od kota; wydawało się również, że moje źrenice przez chwilę stały się takie, jak u tego zwierzęcia. Mężczyzna, który wywołał moją reakcję stanął jak wryty, wpatrując się we mnie osłupiale, jakby nie spodziewał się takiej reakcji. Spojrzałam na niego nieufnie, taksując spojrzeniem niezdarną, wychodzoną sylwetkę, którą, o zgrozo, rozpoznałam. Z westchnięciem i przekręceniem oczyma uspokoiłam się, spoglądając na nieokrzesaną twarz, którą znałam zbyt dobrze. Rudowłosy, chudy młokos uśmiechnął się do mnie półgębkiem, niby kot z Cheshire. Należałam do Zaekneth, a i tak ten grymas sprawił, że po moich plecach przebiegły ciarki. Ten człowiek charakteryzował się lisim sprytem i dążeniem po trupach do celu, uwielbiał babrać ręce w brudnej robocie i nie bał się konsekwencji swoich czynów.
- Wpadłaś w odpowiednim momencie - uśmiechnął się do mnie, ponownie w ten niepokojący sposób, świdrując mnie spojrzeniem i taksując mój wygląd od stóp do głów. Wykręciłam lekko oczami, unosząc wyczekująco brew. - Ale co to miał być za koci atak, mój kocurze? - wymruczał, robiąc krok w moją stronę. Westchnęłam rozdrażniona na jego zachowanie.
- Jeśli byłby to koci atak, to leżałbyś już martwy na podłodze, Jeffrey. - Rzuciłam chłodno, patrząc w brudnoniebieskie oczy. - A teraz powiedz mi z łaski swojej gdzie jest ten wasz bar, z łaski swojej. - dodałam chłodno, ruszając przed siebie, w stronę, jak myślałam, strzelnicy. - Jeśli mam pozytywnie ją ocenić jako "miejsce spotkań dla Zaekneth", lepiej się pospiesz. - dodałam, obracając się za siebie z cwaniackim uśmiechem.
***
Siedziałam w kącie, popijając drugiego drinka z rzędu. Obserwowałam po cichu otoczenie, tak jak prosił mnie szef. Co prawda właściwie nie prosił, a kazał, a że nie czułam się na siłach, by wywołać z nim walkę - w szczególności, że skurwiel miota kulami ognia jak śnieżkami. Półmrok panujący w pomieszczeniu nadawał się idealnie do prowadzenia cichych, prywatnych rozmów, dotyczących planów frakcji. Wyglądało na to, że lokum spełniało jako takie warunki do bycia miejscem rozmów członków Zaekneth. Z westchnięciem dopiłam do końca drinka, gdy nagle przez drzwi od strony piwnicy wszedł chłopak, mniej więcej w moim wieku. Uniosłam lekko brew, skupiając na nim swoją uwagę - skoro spełniłam swoje zadanie, a do pracy i tak dzisiaj już nie muszę iść, to nic złego się nie stanie, gdy poszpieguje trochę na własną rękę. Z rosnącą ciekawością spoglądałam na młodzieńca, który wyglądał z jednej strony na zagubionego, a z drugiej na pewnego i zdecydowanego. Był przystojny, to trzeba było mu przyznać. Uśmiechnęłam się półgębkiem sama do siebie - dawno nie miałam okazji, żeby porozmawiać z kimś urodziwym, wartym uwagi, dlatego moja ręka bezwiednie podniosła się w górę, sygnalizując chęć otrzymania kolejnego drinka.
– Sanders, wracaj na ziemię i zanieś tej przeuroczej pani w kącie lokalu jakiegoś dobrego drinka. - usłyszałam gburowaty głos właściciela obu lokali. Lekki uśmiech wstąpił na moją twarz, gdy chłopak, o którym myślałam, wzdrygnął się lekko, jakby wyrwany z transu i skinął głową na słowa swojego szefa, po czym ruszył do baru w celu przygotowania mi napoju.
- No nareszcie. - Skrzywiłam się lekko, gdy pięć minut później przed moimi oczami stała szklanka, wypełniona słabo wymieszaną kombinacją soku i wódki. Westchnęłam cicho, sięgając kościstą ręką do napój, jednocześnie patrząc na chłopaka - ewidentnie chciał coś jeszcze powiedzieć. Podniosłam błękitne tęczówki, napotykając oczy kolory rozpuszczonej, gorzkiej czekolady. O rany, może nawet wybaczę mu paskudnego drinka, pomyślałam, unosząc pytająco brew, gdy ten usiadł naprzeciw mnie.
- Na co tak patrzysz? - fuknęłam chłodno, wpatrując się lodowato w ciepłe oczy chłopaka. On wydawał się absolutnie niewzruszony, zaciekawiony i... zdeterminowany. Zaintrygował mnie tym, dlatego przekręciłam głowę, sięgając po drinka i upijając z niego łyk. Gorzki smak wlał się do mojego gardła, ogrzewając je nieprzyjemnie.
– Jesteś z Lower East Xosk? – odezwał się nagle, absolutnie nie zrażony moją reakcją na drinka, którego mi przygotował. - Racja, dość nieprzyjemna dzielnica. Ludzie też średni, więc fakt faktem lepiej pić jednak samemu. - Spojrzałam na niego uważnie, od razu wyczuwając drugie dno tej wypowiedzi - on sprawdzał skąd pochodzę. Nieufność niemal od razu wpłynęła w moje żyły i odsunęłam się lekko, przyjmując wrogą postawę. Już miałam rzucić chamską odpowiedź i odprawić go, gdy zauważyłam w jego oczach coś, co wcześniej skrzętnie ukrywał - desperację. Nie wiedziałam czemu, ale ten widok trochę zmiękczył moje serce, i z westchnięciem, postanowiłam odpowiedzieć mu na jego niezbyt subtelne pytanie.
- Sanders, wracaj na strzelnicę, przyszedł klient! - usłyszałam ponownie głos właściciela baru. Zamknęłam usta, spuszczając wzrok na różową substancję przede mną, po czym ponownie podniosłam wzrok na chłopaka, który, jak mi się wydawało, dalej siedział naprzeciw mnie.
Ale to nie była prawda. Dosłownie w ułamku sekundy zmienił swoje położenie - w jednej chwili siedział i patrzył na mnie wyczekująco, w drugiej stał przy stoliku, odpowiadając - niezbyt grzecznie - swojemu szefowi. Delikatny wiatr na mojej szyi sprawił, że musiałam się odwrócić. Zakręciło mi się lekko w głowie - jak on to, na litość boską zrobił? Śledziłam go wzrokiem, gdy mozolnie wracał się na górę - wydawało się, że jego przełożony nie chciał, by młodziak dowiedział się zbyt wiele o tym, co się dzieje na dole. Zmarszczyłam brwi - co to było?
Przez parę następnych chwil siedziałam otępiała na swoim miejscu, po czym zebrałam się w sobie i wstałam ze swojego miejsca. Podniosłam szklankę, przechylając jej niedobrą zawartość, po czym odstawiłam ją z łoskotem na stole. Rozejrzałam się - nikt nie zwracał na mnie uwagi, dlatego też szybko skupiłam się na umiejętności kota w skradaniu się i już stałam na szczycie schodów. Rzecz jasna, nie zapłaciłam - nawet jakbym miała z czego, to bym tego nie zrobiła, w końcu jestem z Zaekneth. Nie pilnowali - nie dostali. Otworzyłam drzwi, które lekko skrzypnęły, po czym oparłam się o nie, wpatrując się w chłopaka, opartego o blat strzelnicy.
I jakby mój wzrok był namacalny, młodziak podniósł wzrok, rozejrzał się i napotkał moje spojrzenie. Wyglądał nieco gorzej niż parę minut temu - i to sprawiło, że byłam pewna, że coś z nim jest nie tak; utwierdziło mnie w przekonaniu, że sytuacja sprzed chwili, w barze, nie była jedynie moją wyobraźnią.
– No nie patrz tak - mruknął, niby przepraszająco, unosząc ręce w geście poddania. – Nie wiem, co sobie myślałem, po prostu... Różnisz się nieco od reszty, a tak się składa, że muszę dostać się do Noxwood bez większych podejrzeń.
Uniosłam zaskoczona brwi. Różnię od reszty? Czym? Tym, że wypiłam jego paskudnego drinka? Westchnęłam cicho, przeczesując włosy. Rzuciłam szybkie spojrzenie na jego nadgarstek - oczywiście, nie było tam Znaku. Jak miałby niby należeć do Brightville, jeśli Midmire biła od niego niemal na kilometr. Przekalkulowałam w myślach wszelkie za i przeciw, po czym przekręciłam głowę, nadal patrząc na chłopaka, który spoglądał na mnie, lekko zestresowany, ale bardzo zdeterminowany.
- Ten drink był obrzydliwy, to po pierwsze - burknęłam, uśmiechając się wrednie do chłopaka, który, lekko zmieszany, dalej patrzył na mnie z równą determinacją jak wcześniej. - Noxwood nie przyjmuje turystów zbyt hojnie. - Dodałam sucho, mierząc go od stóp do głów. Czy da sobie radę na tych ulicach? zastanawiałam się w myślach. - Zabiorę Cię tam. - zdecydowałam po chwili, odbijając się biodrem od ściany i spoglądając a swoje paznokcie. Jeśli zginie, nie będzie to mój problem - przecież nie jestem niańką. Usłyszałam zachłyśnięcie się powietrzem, a gdy spojrzałam w jego oczy, zobaczyłam w nich wielką radość. - Jeśli... - dodałam. To zgasiło niemal cały jego temperament. Wyglądał na pokonanego, jakby już wiedział, o co zapytam. - Jeśli powiesz mi, co to, do cholery było, tam na dole. - Pierwotnie chciałam zapytać o cel, ale gdy głowa chłopaka wystrzeliła w górę z nową nadzieją, wiedziałam, że dobrze trafiłam. O cel mogłam zapytać później, no i kto normalny pożałuje sobie widoku przerażonego Midmirejczyka na ulicach brutalnego Noxwood?
Travis?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz