Oczywiście, że nie odpuściła sobie okazji do skwitowania kąśliwym komentarzem wyrobu, który zaserwowałem jej wcześniej w barze. Satysfakcja płynąca z wypowiedzianych słów była wymalowana bardzo wyraźnie na jej lekko napiętej twarzy, ale przede wszystkim rozgościła się na ustach – wykrzywionych w tej chwili w sarkastyczny uśmieszek.
– Noxwood nie przyjmuje turystów zbyt hojnie.
Ależ oczywiście. Prawda jest taka, że oficjalnie żadna z frakcji ze sobą nie przepadała, jednak to właśnie my – członkowie Midmire byliśmy najbardziej tolerancyjni dla pozostałych dwóch. Mogłoby się wydawać, że to z jednej strony dowód tchórzostwa, braku własnego zdania, pójście na łatwiznę – słyszę i czytam takie opinie każdego dnia i czasem mam wrażenie, że to właśnie my uchodzimy za tych najgorszych. Midmire wydawało mi się jedynym sensownym wyjściem w sytuacji, w której znaleźliśmy się wraz z innymi mieszkańcami miasta. Już nie wspominając, że cały ten podział na frakcje był wręcz niedorzeczny i utworzył gigantyczne dysproporcje między społeczeństwem, siejąc wszechobecną nienawiść względem drugiego człowieka. Zaekneth, mimo tego, iż tak naprawdę dla Brightville nie byli nawet pełnoprawną frakcją, w żadnym stopniu nie wydawało być się lepsze od północnej społeczności. Uważali się za tak bardzo niezależnych, tak bardzo wolnych, tak bardzo odseparowanych od innych dzielnic, a tak naprawdę – moim skromnym zdaniem – widzieli tylko czubek własnego nosa, siali niepotrzebny zamęt, a jedyne skojarzenie, jakie przychodziło mi do głowy po usłyszeniu słowa Zaekneth, to chaos.
Mimo to, chciałem przekonać się, czy moje zdanie na ich temat faktycznie jest słuszne i ma swoje odbicie w rzeczywistości, czy może nieco zbyt surowo ich oceniam. Z drugiej strony fakt nie przyjmowania szczepionek brzmiał bardzo sensownie...
– Zabiorę Cię tam – usłyszałem nagle, a moje oczy zabłysnęły, przepełnione nadzieją i determinacją. – Jeśli... jeśli powiesz mi, co to, do cholery było, tam na dole – dodała po chwili, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
No tak, zawsze jest jakieś ale. W tym momencie nie miałem jednak prawa narzekać i przewracać oczami w irytacji, w końcu tak po prostu, ot, nie wprowadziłaby mnie do miejsca bardzo dobrze sobie znanego, a mi – niekoniecznie. Nie mogłem skłamać, nie, żebym właściwie musiał – w końcu zdolności, które posiada każdy z nas, nie są jakąś wielką, rządową tajemnicą, prawda? Musiałem sprawić, by zaufała mi chociaż w kilku procentach, zawsze to lepsze, niż już na początku popełnić karygodny błąd i skłamać. Byłbym spalony już na samym starcie i stracił szansę na odnalezienie brata. A tkwienia w martwym punkcie miałem już serdecznie dosyć.
– Cóż, mówiąc w skrócie... – zacząłem, opierając się plecami o ścianę – moja zdolność polega na tym, że mogę nieco – słowo nieco zostało przeze mnie wyraźnie zaakcentowane – spowolnić czas i wszystko, co się dookoła mnie dzieje.
Wzruszyłem ramionami, cały czas wbijając zaintrygowane spojrzenie w dziewczynę. Raczej nie takiej odpowiedzi się spodziewała lub raczej: nie tak krótkiej i mało rozbudowanej. Oczekiwałem od niej tak wiele, a w zamian obdarowałem ją tłumaczeniem na zaledwie jedno zdanie, słabo Travis.
– Powiedzmy, że... – dodałem, nim moja rozmówczyni zdążyła cokolwiek dodać – ...że wykorzystałem moją wspaniałą zdolność, by przyjrzeć ci się trochę bliżej. – Jej głowa wzdrygnęła się nagle, jak gdyby kobieta otrząsnęła się ze straszliwego snu, a jej nieco zszokowane spojrzenie wlepiło się we mnie jeszcze bardzie intensywnie. – Kurde, to nie miało zabrzmieć dziwnie – zareagowałem, tak szybko, jak tylko ujrzałem jej nieprzewidzianą przeze mnie reakcję. – Musiałem mieć pewność, że jesteś z Zaekneth, tylko tyle mnie interesowało, chciałem mieć pewność i... porozmawiać z tobą, ale, wiadomo, co się wtedy wydarzyło.
Spuściłem zrezygnowany wzrok na rzutkę, którą wygrzebałem gdzieś spod blatu, i którą teraz przekładałem pomiędzy palcami, bawiąc się nią i co jakiś czas podrzucając w górę.
– Chciałabym ci wierzyć, to znaczy... wierzę w to, co wydarzyło się na dole. Od razu wyczułam, że czegoś ode mnie chcesz, ale mimo to, nadal oboje wiemy, że czegoś mi nie mówisz... – Dziewczyna poprawiła niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na twarz, po czym zrobiła kilka kroków w przód. Niemalże od razu moja uwaga skupiła się na jej jasnobłękitnych tęczówkach. Ciężko było oderwać wzrok od tej rzadko spotykanej barwy.
I w tej chwili oboje usłyszeliśmy ciężkie, szybkie kroki zbliżające się do nas po schodach prowadzących z baru, a drzwi gwałtownie się otworzyły. Wszystko, co działo się potem, to zlepek zdarzeń postępujących po sobie jak gdyby w przyspieszonym tempie.
* * *
Spojrzałem na odbicie Jeffa w wewnętrznym lusterku pojazdu. Chłopak patrzył nieobecnym wzrokiem przed siebie, trzymając kurczowo kierownicę starego Mercedesa. Po tym, jak dosłownie kilka minut temu stoczył zacięta walkę z kluczykami, które – trzymane w jego trzęsących się dłoniach – nie chciały trafić do stacyjki, teraz zdawał się być aż nadto spokojny.
– Co się, do cholery, właśnie wydarzyło?! – Nie mogłem już dłużej wytrzymać narastającego w samochodzie napięcia. Próbowałem samodzielnie stworzyć racjonalną teorię dla całego zdarzenia, które miało miejsce jeszcze kilkanaście minut temu w strzelnicy, lecz wszystkiemu, o czym pomyślałem, brakowało istotnych informacji. Informacji dotyczących dziewczyny siedzącej na przednim siedzeniu, obok Jeffa.
– To wasza wina – mruknął Jeffrey – Sanders, byłeś na dole raptem... trzy razy? A tylko tyle wystarczyło, żebyś coś spierdolił.
Pierwszy raz mój (jeszcze do niedawna) współpracownik odsłonił przede mną swoje inne oblicze. Na co dzień nieco fajtłapowaty, w końcu pokazał, że tak naprawdę wiele cech po prostu nie ujawniał przed światłem dziennym.
– Co ja mam z tym wspólnego? – Dziewczyna odezwała się oschle, a na jej twarz wkradło się pozorowane rozczarowanie spowodowane oskarżeniami, którymi rzucił w nią kierowca.
– Nie wiecie, że ściany mają uszy? – syknął rudzielec, gwałtownie skręcając w lewo. Chwyciłem się foteli, by nie wylądować całym ciężarem ciała na drzwiach, po czym, kiedy auto wyjechało na prostą, zapiąłem pas bezpieczeństwa. – Otóż to - mają, szczególnie w takich miejscach, o których się nie mówi i które, ukrywa się pod obskurnymi strzelnicami!
– Dobrze by było, gdybyś mówił jeszcze trochę jaśniej, co tak naprawdę się wydarzyło, Jeff. W jednej chwili wparowałeś na górę, kazałeś nam szybko iść za sobą i nie oglądać się za siebie, a teraz siedzimy w aucie i jedziemy... No właśnie, gdzie my tak właściwie jedziemy, człowieku? – Dopiero teraz przeniosłem wzrok z lusterka w kierunku przedniej szyby i ujrzałem, że pędzimy drogą ekspresową, o ile się nie mylę, na południe miasta.
– Ktoś was widział, na dole. Jak rozmawiacie. I potem Ty, Sanders, użyłeś tej swojej zdolności, która, tak dla twojej wiadomości, wcale nie jest taka dyskretna! A potem... A potem ty, Delilah, musiałaś poleźć za nim do strzelnicy! Jakiś typ z Zaekneth obserwował was przez ten cały czas, w sumie to nie jakiś, bo to ponoć jakiś mafiozo, swoją drogą właśnie z Lower East Xosk, i nieźle się wkurzył. Podszedł do szefa i wygarnął mu, że ma w swoim lokalu szpiegów i że czuć ich smród na odległość. No i wtedy się zaczęło. – Jeff szarpnął kierownicą, odjeżdżając od krawężnika, z którym prawie byśmy się zmierzyli. – Szlag!
Słuchałem tego wszystkiego co chwila wstrzymując oddech. Chciałem zdobyć zaufanie szefa, a tymczasem sprawiłem, że zarówno on, jak i Jeff, czy... Delilah mają niemały problem. Jeffrey cały w środku buzował, nie potrafił opanować wściekłości, wyglądał na naprawdę przerażonego, ale i bezradnego. Kontynuował drżącym głosem, co jakiś czas szarpiąc nerwowo kierownicą.
– W tym całym zamieszaniu zrozumiałem, że chodzi o was. Nie wiem, co tak naprawdę chcieli zrobić, ale na pewno czekałaby was rozmowa z nimi. Rozmowa, która nie skończyłaby się dobrze. Zdążyłem was stamtąd zabrać zapewne w ostatniej chwili, nie ma za co. – Ostatnia fraza wyraźnie sugerowała mniej więcej tyle, iż właśnie staliśmy się jego dłużnikami do końca życia. Mniej więcej.
Czyli Jeff uratował nam życie? Pytanie brzmi tylko: dlaczego? W głowie kłębiło mi się tysiąc myśli, nie potrafiłem już nawet skupić się na wymianie zdań, którą teraz urządzali sobie Jeff i Delilah na przednich siedzeniach pojazdu. Musiałem przetrawić to, co właśnie usłyszałem i co tak naprawdę się wydarzyło. W jednej chwili sprawiłem, że ze zwykłego, szarego mieszkańca, marnującego każdy swój dzień na pracy w strzelnicy, stałem się uciekającym przed mafią szpiegiem, cudownie!
– Jesteśmy – usłyszałem nagle, spoglądając przez przednią szybę. Znajdowaliśmy się na jakimś starym, opuszczonym parkingu niedaleko złomowiska. Nadal nie znałem jednak powodu, dla którego przyjechaliśmy właśnie tutaj. – Za ogrodzeniem znajduje się zejście do metro. Dla waszego dobra lepiej będzie, jeśli na jakiś czas opuścicie tę dzielnicę. Polecałbym udać się na północ, gdzie na pewno będzie bezpieczniej, ale w twoim przypadku Delilah... sama wiesz. – Jeff wzruszył ramionami i posłał dziewczynie zmartwione spojrzenie.
No tak, osoby z frakcji takiej jak Zaekneth nie są mile widziane na północy, dlatego dziewczyna musiałaby być jeszcze ostrożniejsza, aniżeli tutaj – na południu. Sam odczuwałem ogromną niechęć na myśl o podróży w kierunku terenów Brightville. Poza tym, nie po to przez te wszystkie miesiące przenosiłem się coraz dalej w dolne rejony, by teraz znaleźć się z powrotem gdzieś nad morzem.
– Zawsze pozostaje wam South Bridge... – Jeff po raz kolejny, po krótkiej, wewnętrznej walce z własnymi myślami, postanowił wskazać nam bezpieczną drogę. – Jeśli udacie się do baru Stonoga i spytacie o...
– Tak, wiem. – Delilah przerwała rozmówcy w połowie zdania, jak gdyby chcąc powstrzymać mnie przed poznaniem imienia osoby, do której powinniśmy się udać i gdzie powinno być nieco bezpieczniej. – Jedź już, Jeffrey... I tak dużo nam pomogłeś – dodała, odprowadzając wzrokiem odjeżdżający samochód mężczyzny. Po chwili zwróciła się w moją stronę. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji – była poważna i skupiona.
– Tutaj nasze drogi się rozchodzą – powiedziała cicho. Na chwilę mnie zamurowało, bo nie tego się spodziewałem. Rozchodzą? Naprawdę, w tym momencie? Kiedy oboje wpakowaliśmy się w niemałe kłopoty i prawdopodobnie szukają nas jacyś obsesyjni ludzie, którzy na każdym kroku doszukują się szpiegów śledzących każdy ich ruch?
– Nie zgadzam się – odpowiedziałem niemalże od razu. – Jadę do South Bridge z tobą. Również nie po drodze mi do ludzi z Brightvile, poza tym... myślałem, że mi pomożesz, Delilah? – Ostatnie słowo wypowiedziałem dość niepewnie, czekając na reakcję dziewczyny.
Delilah?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz