Ścisnąłem usta w wąski grymas zastanawiając się czy owa osobistość żartuje sobie ze mnie.
"Miało być na dzisiaj" -poirytowany wystukałem wiadomość na ekranie telefonu
"No wiem, obiecuję, że będzie na piątek, zrozum stary, podnieśli mi czynsz za lokal"
Przewróciłem oczami. Problemy innych ludzi nie były dla mnie niczym ważnym. Kasa w zasadzie też nie ale co się oszukiwać, bez niej byłbym teraz z wyglądu anorektykiem w brudnych ciuchach, rozsiewającym odór potu pod najbliższym mostem.
- A zatem trzeba liczyć na szczęście - mruknąłem po czym w mojej dłoni pojawił się stosik banknotów.
- No witam Abrahamów Lincolnów - teatralnym gestem zamachnąłem się dłonią jakbym ściągał z głowy niewidzialny kapelusz na powitanie- Mam nadzieję, że mnie nie wydacie.
Nie czekając na żadną odpowiedź -nie żebym się jej spodziewał- wcisnąłem papierki do tylnej kieszeni jeansów.
Najgorzej, że byłem cholernie głodny, a to oznaczało brak czasu na podróż do Areston gdzie bez problemu wcisnąłbym naiwnej, zestarzałej już sprzedawczyni owe fałszywki. Dlatego łapiąc w biegu bluzę, wybiegłem z mieszkania i przeskakując po 3 stopnie pomknąłem na dół.
Chłodny, wieczorny wiatr uderzył mnie w twarz gdy tylko znalazłem się na chodniku. Rozejrzawszy się zarzuciłem na głowę kaptur i szybkim krokiem ruszyłem w stronę auta, które od roku, dzień w dzień zawsze zostawiałem w tym samym miejscu.
15 minut później znajdowałem się na obrzeżach Upper East Xosk. Słońce zdążyło już zajść, ale wszystko wokół było doskonale widoczne dzięki rażącym wręcz po oczach latarniom oraz światłom wieżowców. Zostawiłem auto na pustym targowisku, które najprawdopodobniej niedługo miało przerodzić się w plac budowy dla kolejnych drapaczy chmur i zacząłem rozglądać się za jakimś znajomym szyldem. Nie mogąc nic takiego znaleźć pośród wystaw pełnych ubrań, biżuterii oraz zwykłych pubów, skręciłem w węższą uliczkę, uciszając myślami mój brzuch, który już stanowczo za głośno domagał się nakarmienia.
Uśmiechnąłem się widząc przed sobą niewielki spożywczak wciśnięty pomiędzy dwie nieco zaniedbane kamienice. Skocznym ruchem, niczym dziecko pokonałem schodki i wszedłem do środka, a za mną rozległ się ostry dźwięk dzwonka. Spod lady natychmiast wyłonił się na oko 30 paro letni mężczyzna ze ścierką w ręku.
- W czym mogę pomóc? -miękki głos zdecydowanie nie pasował do jego wyglądu.
Już miałem odpowiedzieć gdy żołądek znów dał o sobie znać, chcąc mnie w tym zastąpić. Wymieniłem ze sprzedawcą niezręczne spojrzenia, po czym zacząłem wymieniać produkty, których potrzebowałem.
Patrzyłem jak foliowa siatka powoli się napełnia, a kwota na kasie wzrasta.
- 17.80$ -delikatnie kiwnąłem głową, bardziej do siebie niż do mężczyzny i podałem mu banknoty
- Reszty nie trzeba -wziąłem do ręki torbę i żwawym krokiem opuściłem lokal.
Ruszyłem w drogę powrotną zdając sobie w międzyczasie sprawę z tego, że tym razem towarzyszy mi szeroki uśmiech. Wow, głód rzeczywiście zmienia człowieka w marudną bestię.
Moje przemyślenia przerwał poznany kilka minut temu sklepowy dzwonek, tym razem już nie tak ostry, gdyż znajdowałem się prawie na końcu ulicy.
- Chyba nie może narzekać na brak klientów -zagadałem sam siebie
Jednak wraz ze stawianym przeze mnie kolejnym krokiem w powietrzu rozległ się krzyk.
- E, młody, wracaj tutaj! -na dosłownie kilka milisekund zamarłem szacując jak duże istnieje prawdopodobieństwo, że nie mówił tego do mnie.
Wiecie...głupio byłoby zacząć uciekać gdyby okazało się, że polecenie nie było kierowane do mnie. Tylko, że za nic w świecie nie dało się nie słyszeć zbliżających się za mną kroków, więc tak szybko jak zamarłem, tak samo szybko ruszyłem teraz do biegu.
- Do ciebie mówię! Zatrzymaj się!
"Ani mi się śni" wysapałem cicho skręcając na główną ulicę. Niewiele myśląc wbiegłem w kolejny zakręt. Wprawdzie mógłbym dobiec do samochodu, pewnie bym zdążył, aczkolwiek nie chciałem ryzykować, że w tym pośpiechu gościa potrącę, bo z pewnością próbowałby zagrodzić mi drogę i zmusić do tego bym wysiadł.
Biegłem do momentu aż kroki za mną stały się już niewyraźne. Odłożyłem siatkę z zakupami na bruk i łapiąc się dłońmi za kolana starałem uspokoić oddech. Dobrze, że sklepikarz miał dobre 30 kg nadwagi, raczej nie miałby szans się tu doczłapać bez zdradzania swojego położenia głośnym sapaniem.
"Jak ty teraz" zgasiłem siebie w myślach.
Uspokoiłem oddech i podniosłem głowę. Parę osób idących obok pytająco zwróciło wzrok na moją osobę. Machnąłem dłonią dając im znak, że wszystko w porządku, a wtedy ruszyli przed siebie, zostawiając mnie samego w alejce.
- Myślałeś oszuście, że mi uciekniesz?! -głos rozległ się tak blisko mnie, z taką mocą, że aż podskoczyłem.
Zbliżał się, jeszcze trochę...3...2...1
Odliczanie zakończyło się szybkim obrotem i wyrzuceniem pięści przed siebie. Dłoń zderzyła się z policzkiem co trochę zamortyzowało moje uderzenie i nie czułem zbyt wielkiego bólu. Nieznajoma postać nie mogła powiedzieć tego samego. O ile sam cios nie był wybitnie szkodliwy, to podczas niego straciła równowagę i upadła na krawężnik.
- Kurwa -jęknąłem, bo leżące ciało na sto procent nie należało do grubego sklepikarza.
Nieprzytomny owinięty był w sporą czarną bluzę z narzuconym na głowę kapturem.
"To może i lepiej, nie widać czy krwawi..." pomyślałem, bo widok czerwonej cieczy nie był dla mnie niczym przyjemnym.
Podniosłem głowę. Nie dostrzegłem nikogo wokół poza znikającą w ciemności sylwetką sprzedawcy. Nie byłem pewien czy pustka spowodowana była późną porą czy może jednak widzowie rozeszli się tuż po ataku i zaraz nadjedzie tu policja.
Znów spuściłem wzrok na dół. Nieznajomy, bądź nieznajoma -gdyż leżała twarzą do ziemi, a wokół było ciemno, nie byłem nawet pewien czy to kobieta czy mężczyzna- leżał w tej samej pozycji, nie poruszywszy się nawet o milimetr.
Szczerze liczyłem, że zaraz odzyska przytomność i sam doprowadzi się do porządku a ja w tym czasie się stąd ulotnię, jednak teraz byłem pewien, że nie ma co liczyć na taki bieg zdarzeń.
Kucnąłem i obróciłem ciało na plecy. Ze skroni sączyła się stróżka krwi. był też ślad na policzku po uderzeniu. Nie wyglądało to na moje oko groźnie ale nie chciałbym mieć nikogo na sumieniu, więc walcząc sam ze sobą, wziąłem w końcu poszkodowanego na ręce. Tęsknym wzrokiem zerknąłem w prawo gdzie leżała pozostawiona przeze mnie torba z jedzeniem. Wiedziałem, że z dzisiejszej kolacji nici, więc żeby chociaż nie fundować sobie wyrzutów sumienia postanowiłem zająć się ofiarą.
Początkowo planowałem zabrać ją do domu i opatrzyć, żeby nie mieszać w to szpitala, gdzie pojawią się pytania co się stało. Dotarłszy do auta zmieniłem zdanie. Głupotą byłoby pokazywać gdzie mieszkam, nie wiem czy by mnie nie zaatakował.
Z trudem otworzyłem drzwi i posadziłem nieprzytomnego na tylne siedzenie, na wszelki wypadek zapinając go pasem. Zająłem miejsce za kierownicą i odpaliłem auto układając sobie w głowie plan wydarzeń.
"Wybiegł zza zakrętu i wpadł na mnie, po czym się przewrócił uderzając o krawężnik" -pomyślałem.
Okej Ash..tylko co ze śladem po uderzeniu? Był już wcześniej? A jeśli nie uwierzą. Wygląda na świeży...
Dobra. Uciekał przed kimś. Dlatego na mnie wybiegł. I przy upadku zarył głową o bruk. Pewnie bił się z kimś sekundę wcześniej, dlatego uciekał.
Westchnąłem głośno jakby na zaakceptowanie tej wersji.
Do szpitala było niedaleko, ale wiedziałem, że jadąc przez centrum stracę dobre 15 minut w korkach. Wyjechałem więc na boczną drogę, gdzie świateł jak i domów było zdecydowanie mniej.
Droga mijała w milczeniu, z początku zerkałem na tylne siedzenie co kilka sekund monitorując stan obcego. Doszedłem do wniosku, że to mnie tylko niepotrzebnie nakręca. Nic mu nie jest, tylko się poobijał.
Im bliżej szpitala byliśmy tym bardziej moje ciało sztywniało na myśl, że mógłbym mieć problemy. A może wyrzucić go pod budynkiem? Zajęliby się nim, a ja miałbym spokój.
Nie miałem niestety czasu na rozważenie tej decyzji gdyż usłyszałem z tyłu znajome "pyk". W obawie, że pas się odpiął i nieznajomy upadł zerknąłem w lusterko wsteczne. Nie zdążyłem nawet zarejestrować obrazu, gdyż poczułem chłodne dłonie obejmujące moją szyję.
- Co ty odwalasz?! - warknąłem próbując odzyskać panowanie nad kierownicą, które utraciłem w wyniku doznanego szoku.
- Raczej co ty odwalasz!? Porywasz mnie? Czego chcesz? -krzyki kierowane prosto do mojego prawego ucha powodowały aż ból.
- Zabieraj te łapy! Tak się składa, że próbuję cię ratować! -parsknąłem
Dłonie nie puszczały, dodałem gazu i wjechałem szybko w zakręt licząc, że napastnik przewróci się na tylnym siedzeniu jako że pozbył się już swoich pasów.
Niestety przeliczyłem się, dłonie wprawdzie puściły, ale kałuża na asfalcie zrobiła swoje. Czułem jak auto kręci bączka na ulicy , po czym zjeżdża z drogi na trawnik. Drżącą ręką szukałem hamulca. Gdy w końcu moja dłoń natrafiła na znajomy drążek wiedziałem, że nie będzie już potrzebny. Po sekundzie uderzyliśmy w drzewo. Nie na tyle mocno by coś nam się stało, gdyż auto na trawniku zdążyło stracić swój rozpęd.
- Patrz co przez ciebie zrobiłem! -warknąłem i złapałem za klamkę chcąc wysiąść.
Drzwi stawiały opór, więc niewiele myśląc kopnąłem w szybę, rozwalając ją na drobne kawałki. Z auta i tak nic już nie będzie, chciałem się tylko z niego wydostać jak najszybciej.
Kto chętny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz